Zdarza się, co tu kryć. Czuję się dziś słabo, a jako iż minęły dwa miesiące od porodu to pewnie znów odzywa się moja tarczyca. Najchętniej poszłabym się położyć, ale choć niemowlak chwilowo śpi w najlepsze to jednak po domu harcuje 21 miesięczniak. Z katarem. Dużym. I z czterema wychodzącymi zębami na raz. Jakby ktoś nie wiedział co to oznacza to już tłumaczę: znaczy to dokładnie tyle, że go boli, więc marudzi praktycznie ciągle o wszystko. I krzyczy. I przewala się po mnie jak tylko usiądę. Oraz staje na głowie bym na pewno go zauważyła.
To są takie dni, gdy dosięgam swojej granicy: granicy cierpliwości, zrozumienia i siły. Włączam tryb "byle przetrwać". Gryzę się w język, by nie być niemiłą.
W takich sytuacjach gdy zamykam oczy to widzę... krzyż. I przypominam sobie, że Jezus chętnie przyjmie mój trud. Że On jest w tym ze mną. To nie powoduje nagłego przypływu energii, ale nadaje sens. Mimo wszystko.
To są takie dni, gdy dosięgam swojej granicy: granicy cierpliwości, zrozumienia i siły. Włączam tryb "byle przetrwać". Gryzę się w język, by nie być niemiłą.
W takich sytuacjach gdy zamykam oczy to widzę... krzyż. I przypominam sobie, że Jezus chętnie przyjmie mój trud. Że On jest w tym ze mną. To nie powoduje nagłego przypływu energii, ale nadaje sens. Mimo wszystko.