wtorek, 27 lutego 2018

Trudne dni.


Zdarza się, co tu kryć. Czuję się dziś słabo, a jako iż minęły dwa miesiące od porodu to pewnie znów odzywa się moja tarczyca. Najchętniej poszłabym się położyć, ale choć niemowlak chwilowo śpi w najlepsze to jednak po domu harcuje 21 miesięczniak. Z katarem. Dużym. I z czterema wychodzącymi zębami na raz. Jakby ktoś nie wiedział co to oznacza to już tłumaczę: znaczy to dokładnie tyle, że go boli, więc marudzi praktycznie ciągle o wszystko. I krzyczy. I przewala się po mnie jak tylko usiądę. Oraz staje na głowie bym na pewno go zauważyła.
To są takie dni, gdy dosięgam swojej granicy: granicy cierpliwości, zrozumienia i siły. Włączam tryb "byle przetrwać". Gryzę się w język, by nie być niemiłą. 
W takich sytuacjach gdy zamykam oczy to widzę... krzyż. I przypominam sobie, że Jezus chętnie przyjmie mój trud. Że On jest w tym ze mną. To nie powoduje nagłego przypływu energii, ale nadaje sens. Mimo wszystko.

poniedziałek, 19 lutego 2018

O indywidualnym podejściu.

W rodzinie wielodzietnej każdy ma swoje jedyne i niepowtarzalne miejsce. Nasza rodzina byłaby zupełnie inna gdyby nie było któregoś z chłopców. Każdy wnosi coś nowego, coś swojego. To trochę jak sałatka jarzynowa: każdy składnik jest inny, ale by całość dobrze i harmonijnie smakowała potrzeba tej różnorodności.
W dzisiejszym świecie bardzo dużo mówi się o indywidualnym podejściu do dziecka. Psychologowie, mądre głowy, rozprawiają o tym, by mieć czas z dzieckiem sam na sam, by pochylić się nad jego umiejętnościami oraz trudnościami. I ja się z tym bardzo zgadzam. Uważam, ze bardzo ważne żeby umieć pochylić się nad każdym dzieckiem i popatrzeć na nie przez pryzmat jego świata, a nie traktować jako zbiór. 
Czy da się w rodzinie wielodzietne? Czy da się gdy doba dalej ma 24 h, a dzieci nie jest jedno, dwójka tylko więcej? Nie jest to łatwe, wymaga planowania, zatrzymania się czasem w pędzie codzienności. Nieraz spędza mi sen z powiek. Ale się da. 
Staramy się. Czasem nieudolnie, bo też mamy swoje ograniczenia. Bywa, że pod koniec dnia analizuję w głowie, z którym synem jeszcze nie porozmawiałam choć chwilę sama. I idę do niego: przytulić, podpytać jak się czuje.
Wiemy, że każdy z chłopców jest inny. 
Ignacy: ambitny, zaangażowany, z wysokimi aspiracjami, lubiący wygrywać, ale i empatyczny, wrażliwy. Energiczny wulkan, który bardzo długo nie potrafił usiedzieć w jednym miejscu. Teraz, z wiekiem, jest mu łatwiej ale i tak pędzi, gna, byle do przodu. Ciekawy świata. Odpowiedzialny.
Antoni: bardzo przyjacielski, nie da się go nie lubić. Wszędzie gdzie się znajdzie ma grono kolegów i koleżanek. A mimo to najbardziej lubi być z nami, w domu. Domator. Konkretny. Wykonujący zadanie od początku do końca. Sprawiedliwy, ceni sobie prawdę i równość. Zacięty, potrafi pokonywać własne ograniczenia. Prostolinijny. Bardzo troskliwy, czuły. Duży talent sportowy. Zawsze zadowolony z tego co ma.
Szymon: zasadniczy. Zadaniowy. Wszystko chce mieć pod linijkę. Cieszy się z każdego drobiazgu. Chodzący uśmiech, pełen pogody ducha. Bardzo inteligentny. Wrażliwy. Uwielbia wspólne czytanie. Składa sam lego zdecydowanie nie dla jego wieku. Refleksyjny. Potrafi godzinami rysować. Ma dużo pomysłów.
Józef: uparty, zdystansowany do świata, ale fantastycznie funkcjonujący ze starszymi braćmi. Wie czego chce. Może godzinami czytać książeczki, budować z klocków lub biegać po dworze. Lubi pokonywać własne ograniczenia. Dziecko z charakterem, twardym , niełatwym, a jednocześnie wspaniałym.
Franciszek: póki co bardzo spokojny. Zadowolony z tego co jest. Mało wysuwający się na pierwszy plan. Wymarzony niemowlak. Czekamy aż pokaże nam więcej siebie 
Zadowolić wszystkich to jest wyzwanie. Zaspokoić ich potrzeby. Znaleźć chwilę na rozmowę. 
Potrafią się upomnieć: mamo mogę jechać z tobą sam na zakupy?
I już wiem, ze potrzebuje pobyć tylko ze mną.
Tato pograsz ze mną w szachy? I wiadomo, że to ma być tylko ich rozgrywka.
Staramy się organizować tak, by choć raz na jakiś czas zabrać gdzieś tylko jednego. Nie jest to technicznie łatwe, ale bardzo cenne. 
Widać kiedy chcą porozmawiać. Wyczuwam na kilometr, gdy któryś coś przeżywa. Wtedy staramy się jeszcze bardziej skupić właśnie na tym konkretnym synu.
Co jest najpiękniejsze? To, że mówią o swoich emocjach, potrzebach. Że przychodzą i pytają: mogę z tobą porozmawiać? 
Wczoraj pierworodny zaciągnął mnie do pokoju sam na sam, bo miał ważną sprawę. I na koniec rozmowy powiedział mi tak: "Wiem, ze wy zawsze coś wymyślicie, rozwiążecie problem. Choć byście mieli mnóstwo innych spraw, wiem, że mogę przyjść do was i pomożecie." Bardzo mnie to wzruszyło. Wiele razy wyrzucałam sobie, że powinnam być jeszcze bardziej, jeszcze bliżej, jeszcze więcej. Że nie nadążam. A jednak. To zdanie daje mi nadzieję, że mimo codziennego pędu każdy z nich wie, że może na nas liczyć. Zawsze.


wtorek, 13 lutego 2018

Piątka dzieci. Wyobrażenie świata a rzeczywistość.

Być mamą piątki dzieci. Powiedzmy sobie szczerze, nie jest to powszechne zjawisko. Większość rodzin składa się z mamy, taty i jednego, maksymalnie dwójki pociech. Wiele osób nie potrafi sobie wyobrazić JAK można funkcjonować z piątką dzieci. Spróbuję więc przedstawić inną perspektywę naszej codzienności, czyli jak to wygląda od środka 

Zacznijmy od tego, że dzieci rosną. Dwulatek w końcu będzie czterolatkiem, a czterolatek ośmiolatkiem. Ciężko nam sięgnąć tak daleko wyobraźnią, ale to jest fakt. Każdy wiek niesie ze sobą inne wymagania i... inne możliwości. Mając piątkę dzieci te starsze mają już pewien wiek. U nas najstarszy ma ponad 8 lat. Potrafi zrobić kanapki, odkurzyć dom, pobujać noworodka na rękach, wyjść sam na rower. Nie potrzebuje pomocy przy ubieraniu, za to potrafi pomóc innym. 6 latek zresztą też ma większość tych umiejętności. Nie asystujemy im np. przy kąpieli. Stawiamy na samodzielność dzieci. Zachęcamy ich do zdobywania nowych umiejętności. Dzięki temu nasze roczniaki jedzą samodzielnie posiłki (tak, zupy i kaszki też  ), a dwulatki potrafią się w miarę samodzielnie ubrać.
Jak to się przekłada na naszą codzienność? Wychodzimy do szkoły i przedszkola. Rzucam hasło: chłopaki ubieramy się. I mam pewność, że dwójka najstarszych będzie w 3 minuty gotowa. A gdy będzie gotowa to chętnie pomoże innym. Czterolatek przyjdzie ,żeby mu zapiąć kurtkę, ew znaleźć rękawiczki/ czapkę. Przyjdzie do mnie, bądź do starszego brata. Ja tak naprawdę muszę w całości ubrać niemowlaka. I teoretycznie półtora rocznego Józinka. Teoretycznie? Tak. Bo mimo, iż nigdy tego chłopcom nie narzucałam, często któryś ze starszaków ubierze Józkowi buty czy kurtkę, zanim ja dojdę do wiatrołapu. Ostatnimi czasy najstarsza dwójka posiadła (nawet nie wiem kiedy...) umiejętność odśnieżania szyb. Nigdy ich o to nie prosiłam. A jednak, nie tylko posiedli tę umiejętność, ale i chętnie z niej korzystają. Lubią to, a mi to faktycznie ułatwia życie i skraca czas potrzebny do wyruszenia w drogę. Wychodzę z domu i zamiast skrobać szyby, wsiadam do auta
 




Dzieliłam się tu na blogu, że jedną z trudniejszych rzeczy jest dla mnie niewyspanie. Pisałam również, że nasze dzieci wstają wcześnie. To wszystko prawda. W weekendy jednak mamy zasadę: rodzice w miarę możliwości dosypiają. Do 6.30, 7.00, czasami 7.30. Dzieci w tym czasie po prostu bawią się ze sobą. Albo szykują niespodziankę dla rodziców: sprzątają zmywarkę, robią śniadanie. (to ich pomysły  ). Ignacy i Antek potrafią ubrać Józia. My często wstajemy już "na gotowe", dzieci są ubrane, śniadanie w toku.. To nie jest tak, że wszystkie dzieci potrzebują ciągle naszej pomocy. Wręcz przeciwnie, potrzebują jej coraz mniej. Zdarza się, że słyszę pytanie: Jak to jest, że wasze dzieci są takie samodzielne? Odpowiedź jest prosta: pozwalamy im na to. Pozwalamy im próbować nowych rzeczy, pozwalamy dwulatkowi pomagać w wypakowaniu zmywarki czy zanoszeniu ubrań na miejsce. Pozwalamy wybierać samodzielnie ubrania. Pozwalamy wychodzić samodzielnie na dwór (w zależności od wieku na ogródek, bądź dalej). Nie prowadzamy dzieci po schodach za rączkę, nie przejmujemy się, że umyta przez nich podłoga nie jest idealnie czysta. Zachęcamy do podejmowania wyzwań. Mamy rozpiskę obowiązków, w której ujęte są nawet te małe dzieci  Staramy się uczyć chłopców odpowiedzialności. A co za tym idzie nie zbierać za nich zabawek, nie sprzątać ich pokoju (mimo, że sami nie zrobią tego idealnie). Owszem, pomagamy, gdy poproszą, ale nie robimy tego za nich. W dłuższej perspektywie bez znaczenia będzie niedomyta wanna, za to bezcenne będzie poczucie odpowiedzialności za miejsce w którym się żyje, poczucie wspólnoty, umiejętność dawania z siebie.
Tak samo jest ze wspólnymi zabawami. Bardzo lubimy spędzać razem czas, jeździć na wycieczki rowerowe, grać w planszówki, czytać czy składać klocki. Ale NIE MUSIMY ciągle zabawiać naszych dzieci. One świetnie bawią się ze sobą. Zawsze znajdzie się jakiś brat do wspólnego harcowania. Ktoś chętnie zagra w Uno, a ktoś inny pokopie piłkę lub pobuduje wieże z lego. Pamiętam taką sytuację. Byłam wtedy w ciąży z czwartym synem, a dwójka starszaków pojechała na cały dzień do dziadków. Zostało z nami jedno dziecko. Jedno BARDZO znudzone dziecko. Co chwilę słyszałamm : "Mamoooooo pobawisz się ze mną? Mamooooo poczytasz? Tatoooooo pobudujesz?". Dzień upłynął nam na wymyślaniu kolejnych atrakcji dla synka. Na co dzień jest inaczej. Na szczęście. Jak przez mgłę pamiętam codzienne zabawy z pierworodnym, asystowanie mu, spędzanie godzin na dywanie obok i podsuwanie wciąż nowych pomysłów.  Teraz mają siebie, możliwość wielu relacji, interakcji.
Często ludzie myślą, że wielodzietność oznacza brak czasu dla siebie i dla współmałżonka. Nie zgodzę się z tym. Rodzina wielodzietna ma inny sposób funkcjonowania. To taka wspólnota, w której wszyscy na miarę swoich możliwości dbają o dobro ogółu. Nie ma tu jednej osoby w centrum, każdy z nas jest ważny, każdy ma własne potrzeby (mama i tato też!), o których staramy się pamiętać. Mój ośmiolatek może liczyć na mnie w kwestii przyszycia do munduru kolejnej sprawności czy pojechania z nim po wymarzone harcerskie spodnie. Ja zaś mogę liczyć na jego pomoc w ponoszeniu brata, gdy np. potrzebuję skorzystać z łazienki. I ta pomoc wypływa z miłości, nie z przymusu. Wielodzietność nie jest wcale trudna. Jest inna. Przekracza wyobrażenia.

środa, 7 lutego 2018

O tym co dla mnie w wielodzietności jest najtrudniejsze.


Lubię swoje życie. Kocham męża i dzieci. Jestem matką wielodzietną z powołania i wyboru. Jednak pewne kwestie i sytuacje są dla mnie dużym wyzwaniem. Oto mój mały, prywatny ranking trudów wielodzietności.

1. Niewyspanie. 
Tak, od tego należy zacząć. Brak snu bardzo utrudnia życie, mocno wpływa na to w jakich barwach widzę dzień, jaki mam nastrój i ile sił.
Nocne pobudki do noworodka/ ząbkującego półtoraroczniaka czy rozgorączkowanego kilkulatka to jedno. Pobudka poranna to drugie.
Nasze dzieci wcześnie chodzą spać i wcześnie wstają. Dopóki to "wcześnie" zaczyna się w okolicy godziny 6.00 to nie ma problemu. Bywają jednak dni gdy któryś wstanie o..4. albo o 5. I uznając, że przecież jest rano budzi innych. Cóż, w te dni mam zdecydowanie mniej cierpliwości. Ostatni poniedziałek rozpoczęłam o 5.20, a przecież w nocy kilka razy karmiłam Frania. W weekend zaś byłam chora, więc osłabiony organizm nie był zbyt wypoczęty. Gdy już staliśmy w drzwiach, zebrani do wyjścia odezwałam się do Ignacego "Czy musisz wszystkich budzić tak wcześnie? Ja naprawdę jestem zmęczona po takim poranku". Na to odezwał się Szymon "a, to już wiem czemu dziś tak nerwowo". 

2. Choroby.
Nie mam wątpliwości, że drugie miejsce w rankingu należy do wszelkich choróbsk. Nie chorujemy poważnie. Nasze dzieci brały antybiotyki średnio 1-2 razy w życiu. Jednak przeziębienia, jelitówki, katary, choroby dziecięce- bywają oczywiście. Jak złapie jeden, to ledwie skończy, a już ktoś następny jest chory. I tak zaczęliśmy maraton na początku grudnia (wcześniej była w sumie tylko ospa) i nieskończenie dalej w nim tkwimy. Dni gdy jesteśmy wszyscy zdrowi było w tym czasie naprawdę niewiele. Nie jest źle. Najstarszy na przykład nie choruje w ogóle. A Ci co chorują dosyć szybko dochodzą do siebie. Ale skończyć jakoś nie możemy. Jest to zwyczajnie męczące i ograniczające funkcjonowanie. Ostatnio z uporem maniaka sprawdzam im czoła, czy aby któryś nie ma znów temperatury  A od początku grudnia ciągle sobie powtarzam "byle do wiosny" 

3. Skarpetki.
Ten punkt was pewnie zdziwi.
Niby drobiazg. Ale w naszym domu ponoć ja jedna wiem, która para jest czyja. I ja jedna próbuje te skarpetki poparować. A jest ich mnóstwo. Pierwszego dnia po powrocie M. do pracy (po około porodowej przerwie) zabrałam się za parowanie. Nazbierało się 1/3 dużej torby z Ikei. Poszło dosyć sprawnie, ale gdy zerknęłam na zegarek okazało się, ze upłynęła mi na tym składaniu godzina . Każdego wieczora trafia do naszego kosza na pranie 6 par skarpet. W dodatku, nie wiedzieć czemu, duża część wypranych nie posiada pary. Czasami zastanawiam się czy nasza pralka nie żywi się aby właśnie skarpetkami  no nie lubię, tak po prostu, po ludzku, nie lubię składania skarpetek w tej ilości 

W ogólnym rozrachunku to wszystko jest mało ważne. Świetnie zdaje sobie z tego sprawę i dziękuję Bogu za to, że ten trud to po prostu moja zwykła codzienność. Myślę też, że te trudniejsze kwestie i sytuacje pozwalają mi lepiej wzrastać, bo wymagają ode mnie wspięcia się na wyżyny, sięgania dalej.
A jak jest w innych wielodzietnych rodzinach? 

poniedziałek, 5 lutego 2018

Nieidealność


Dzisiejszy świat uważa, że w życiu wszystko może i powinno być idealne. Reklamy/ gazety pokazują idealne kobiety w pełnym makijażu i o nienagannej figurze. W filmach domy i mieszkania są piękne, zadbane i zaprojektowane w każdym szczególe.
Idealne wakacje, idealna praca, idealne macierzyństwo.
Jest to wielkie kłamstwo. Nikt z nas nie jest i NIE MUSI być idealny.
Kolejne dzieci uczą mnie właśnie tej prawdy.
Przyzwyczaiłam się już, że nawet jak zrobimy remont i na pierwszy rzut oka dom będzie "idealny" to dzieci szybko pobrudzą ściany, zarysują podłogę, obiją meble. Kiedy kupiłam sobie laptopa to po dwóch dniach któryś syn zarysował mi mocno obudowę. Niechcący oczywiście. Jak dostałam wymarzoną, skórzaną torebkę na urodziny to zadrapał mi ją kot. Takich przykładów było mnóstwo. Zbity ekran w telefonie, zaczepione rzepem rajstopy, oblana nowa bluzka, dziura w ścianie, bo syn chciał coś przywiesić.. Kiedyś się tym przejmowałam, denerwowałam. Od dłuższego czasu raczej się z tego śmieję. To taka nauka, że nie ma być idealnie. Nie potrzebujemy idealnych rzeczy, nie musimy otaczać się idealnymi przedmiotami. I sami też wcale nie mamy być idealni. Po 5 ciążach trudno nie mieć rozstępów i kilku kilogramów na plusie. Po nieprzespanej nocy ciężko zachować stoicki spokój przy jakiejś kłótni między dziećmi. Każdy z nas ma prawo być zmęczonym, mieć gorszy dzień. To ważne by pozwolić sobie na te emocje. Dopuścić je do siebie. 
Wiele mam, zwłaszcza młodych, mówi, że nie daje rady. A jednocześnie nie pozwala sobie na to, by odpuścić w jakichś dziedzinach. Nic się nie stanie, gdy nie pójdziemy raz na spacer, zjemy obiad z mrożonki lub pójdziemy spać gdy dookoła wszędzie będą rozsypane klocki. Nikt od nas nie wymaga idealności. Nie jesteśmy robotami.
Myślę, że dla moich dzieci to też ważna lekcja. To, że zdarzy mi się zdenerwować pokazuje im, że każdy (oni także) ma prawo do emocji. Od tego czy nigdy nie podniosę głosu ważniejsze jest to czy będę potrafiła przeprosić. 
Nie chodzi o to, by nie dążyć w górę. Chodzi o to, by przyjąć, że wciąż jesteśmy w drodze na szczyt, zaakceptować to i iść dalej, do przodu.

Macierzyństwo

Wczoraj mój pierworodny skończył 11 lat. 11 lat mojego macierzyństwa. Impreza urodzinowa (głównie dla rodziny) była w sobotę. Tort, życzenia...