
Zacznijmy od tego, że dzieci rosną. Dwulatek w końcu będzie czterolatkiem, a czterolatek ośmiolatkiem. Ciężko nam sięgnąć tak daleko wyobraźnią, ale to jest fakt. Każdy wiek niesie ze sobą inne wymagania i... inne możliwości. Mając piątkę dzieci te starsze mają już pewien wiek. U nas najstarszy ma ponad 8 lat. Potrafi zrobić kanapki, odkurzyć dom, pobujać noworodka na rękach, wyjść sam na rower. Nie potrzebuje pomocy przy ubieraniu, za to potrafi pomóc innym. 6 latek zresztą też ma większość tych umiejętności. Nie asystujemy im np. przy kąpieli. Stawiamy na samodzielność dzieci. Zachęcamy ich do zdobywania nowych umiejętności. Dzięki temu nasze roczniaki jedzą samodzielnie posiłki (tak, zupy i kaszki też

Jak to się przekłada na naszą codzienność? Wychodzimy do szkoły i przedszkola. Rzucam hasło: chłopaki ubieramy się. I mam pewność, że dwójka najstarszych będzie w 3 minuty gotowa. A gdy będzie gotowa to chętnie pomoże innym. Czterolatek przyjdzie ,żeby mu zapiąć kurtkę, ew znaleźć rękawiczki/ czapkę. Przyjdzie do mnie, bądź do starszego brata. Ja tak naprawdę muszę w całości ubrać niemowlaka. I teoretycznie półtora rocznego Józinka. Teoretycznie? Tak. Bo mimo, iż nigdy tego chłopcom nie narzucałam, często któryś ze starszaków ubierze Józkowi buty czy kurtkę, zanim ja dojdę do wiatrołapu. Ostatnimi czasy najstarsza dwójka posiadła (nawet nie wiem kiedy...) umiejętność odśnieżania szyb. Nigdy ich o to nie prosiłam. A jednak, nie tylko posiedli tę umiejętność, ale i chętnie z niej korzystają. Lubią to, a mi to faktycznie ułatwia życie i skraca czas potrzebny do wyruszenia w drogę. Wychodzę z domu i zamiast skrobać szyby, wsiadam do auta

Dzieliłam się tu na blogu, że jedną z trudniejszych rzeczy jest dla mnie niewyspanie. Pisałam również, że nasze dzieci wstają wcześnie. To wszystko prawda. W weekendy jednak mamy zasadę: rodzice w miarę możliwości dosypiają. Do 6.30, 7.00, czasami 7.30. Dzieci w tym czasie po prostu bawią się ze sobą. Albo szykują niespodziankę dla rodziców: sprzątają zmywarkę, robią śniadanie. (to ich pomysły


Tak samo jest ze wspólnymi zabawami. Bardzo lubimy spędzać razem czas, jeździć na wycieczki rowerowe, grać w planszówki, czytać czy składać klocki. Ale NIE MUSIMY ciągle zabawiać naszych dzieci. One świetnie bawią się ze sobą. Zawsze znajdzie się jakiś brat do wspólnego harcowania. Ktoś chętnie zagra w Uno, a ktoś inny pokopie piłkę lub pobuduje wieże z lego. Pamiętam taką sytuację. Byłam wtedy w ciąży z czwartym synem, a dwójka starszaków pojechała na cały dzień do dziadków. Zostało z nami jedno dziecko. Jedno BARDZO znudzone dziecko. Co chwilę słyszałamm : "Mamoooooo pobawisz się ze mną? Mamooooo poczytasz? Tatoooooo pobudujesz?". Dzień upłynął nam na wymyślaniu kolejnych atrakcji dla synka. Na co dzień jest inaczej. Na szczęście. Jak przez mgłę pamiętam codzienne zabawy z pierworodnym, asystowanie mu, spędzanie godzin na dywanie obok i podsuwanie wciąż nowych pomysłów.

Często ludzie myślą, że wielodzietność oznacza brak czasu dla siebie i dla współmałżonka. Nie zgodzę się z tym. Rodzina wielodzietna ma inny sposób funkcjonowania. To taka wspólnota, w której wszyscy na miarę swoich możliwości dbają o dobro ogółu. Nie ma tu jednej osoby w centrum, każdy z nas jest ważny, każdy ma własne potrzeby (mama i tato też!), o których staramy się pamiętać. Mój ośmiolatek może liczyć na mnie w kwestii przyszycia do munduru kolejnej sprawności czy pojechania z nim po wymarzone harcerskie spodnie. Ja zaś mogę liczyć na jego pomoc w ponoszeniu brata, gdy np. potrzebuję skorzystać z łazienki. I ta pomoc wypływa z miłości, nie z przymusu. Wielodzietność nie jest wcale trudna. Jest inna. Przekracza wyobrażenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz