Dziś kilka słów więcej o mnie, a tak naprawdę o nas.
Przede wszystkim jestem żoną, wspaniałego mężczyzny. Znamy się od 14 roku życia, razem dzialaliśmy w harcerstwie, w tym samym czasie prowadziliśmy swoje drużyny w ZHR, w tym samym szczepie. Od 16 roku życia zaczęliśmy patrzeć na siebie inaczej. W głębi serca byłam pewna, że to ten mężczyzna, na całe życie.
Ślub wzięliśmy w wieku 20 lat, i od tego momentu idziemy razem przez życie. Wiedząc, że nie jesteśmy sami, że z nami jest Bóg, który zsyła morze łask w sakramencie małżeństwa.
Mieliśmy pół świata przeciwko sobie, tak szybki ślub nie zachwycał. Ale wiemy, że to było najlepsze co mogło nas spotkać. Wspólna droga.
Od początku wiedzieliśmy, że potrzebna nam wspólnota, po roku trafiliśmy do Domowego Kościoła. Szybko przeszliśmy podstawową formację i zaczęliśmy posługiwać, głównie jako animatorzy na rekolekcjach. W między czasie przychodziły na świat kolejne dzieci....
Jak to jest z tymi dziećmi? Częste pytanie. Mało kto potrafi przyjąć, że to odpowiedź na pragnienia jakie wlewa Bóg. Że nasze dzieci są chciane, wyczekane, wymodlone. Że przed kolejnymi poczęciami rozważamy naszą sytuację, zanim powiemy "jesteśmy gotowi". I Bóg cierpliwie na tą naszą gotowość czeka.
Widzimy, że nie jesteśmy sami. Że Jezus idzie z nami i troszczy się o swoje dzieci, o nas. Mieliśmy nie jedną sytuację, która o tym świadczy. Mój mąż ma świetną pracę, jest programistą, godziwie zarabia, ale też nie siedzi po godzinach. Weekendy i popołudnia spędza z nami. Ale to praca wymodlona, praca która przyszła po dużo gorszej. Praca, którą dostał dzięki swojemu zaangażowaniu, i dzięki przede wszystkim Bogu. Ja prowadze swoją działalnośc gospodarczą. Mogę pracować z domu, być z dziećmi i robić to co lubię.
Zaczynaliśmy biednie- dwoje studentów. Ale Pan Bóg prowadzi nasze życie tak, że niczego nie brakuje nam, ani dzieciom. Wiem, że nasza otwartość na Jego wole, nasze zaufanie to furtka dla Jego łaski.
Czy zawsze jest łatwo? nie, oczywiście, że nie. Nasze powołanie wymaga od nas codziennej uwagi, zaangażowania, odpowiedzialności. Spędzamy z dzięcmi bardzo dużo czasu, dbamy o to by chodziły do dobrych przedszkoli i szkół, jeżdzimy na wycieczki, wakacje. Lubimy być razem. Ale przede wszystkim staramy się im pokazać Boga, życie wiarą. Wpoić wartości. Co oni potem zrobią, co wybiorą? Zobaczymy. Dzieci nie są dla nas, są tylko na chwilę, a potem idą swoją drogą. Mogę tylko ufać, że nasi chłopcy wiedzą że mogą na nas liczyć. Że nie ma rozdarcia między naszymi poglądami a postępowaniem. Że nasze wartości są i będą dalej im równie bliskie.
Czy mamy pomoc? Na codzień nie. Od kilku miesięcy raz w tygodniu przyjeżdża moja mama by mi trochę pomóć w sprzątaniu lub odebrać dzieci ze szkoły. Ale zdecydowanie od zawsze radzimy sobie sami. Nie mamy opiekunki, nie wykorzystujemy dziadków. Nasze dzieci wychowujemy my. Czy się da? oczywiście. Mimo, że doba ma 24 h. Ilość miłości jaka jest w naszym domu myślę że wystarcza dla naszej gromadki :)
Czy żałujemy? Nie. To niełatwa droga, która wymaga. Ale dzięki niej wzrastamy. Jesteśmy ze sobą coraz bliżej. Rozumiemy się, budujemy naszą jedność każdego dnia. Wyrzeczenia pomagają, by nie stać w miejscu. By wstać z kanapy jak mówił papież Franciszek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz