Piątka dzieci.
Noworodek na piersi, je co półtorej godziny, a najlepiej mu na rękach u mamy.
Półtoraroczniak z dużymi potrzebami. Ma być tu i teraz, bo przecież to taki wiek.
Czterolatek: mamo a poczytasz, mamo a podasz, mamo pomóż..
Sześciolatek: pogramy w uno? Zjadłbym.. a wiesz że w przedszkolu? Poleżysz ze mną?
Ośmiolatek: a dzisiaj w szkole.. mamo wiesz, że ja...? Poczytamy razem? Pomożesz mi w tym zadaniu? Mogę jechać z tobą? Pogadamy?
Doba nadal ma 24h. Jak to zrobić by być dla nich, dla każdego z nich?
Bywa trudno, co tu kryć. Ale staramy się. Oboje.
Zdarza sie, że mówię : Ignacy poczekaj, Antek dokończ co mówiłeś, dobra Ignaś teraz Ty, Szymuś Ty za chwilę.
Bywa, że usypiam czterolatka z noworodkiem u piersi. Zdarza się, że odmawiam piątej gry, układania klocków w tym momencie, bo obiad, bo pranie, bo muszę wziąć oddech.
Wiem, że dla niektórych to nie do przyjęcia.
Ale.. bywa że siedzę z nimi wszystkimi na sobie/obok i czytamy godzinami. Bywa, że gramy w planszówki pół dnia i nie brakuje nam osób do jakiejś gry. Bo jest nas dużo. I jest wesoło, jest razem, jest gwarnie.
Bywa, że jadę na zakupy z jednym dzieckiem. Starszym. By pogadać tylko z nim. Lub pobyć tylko z nim.
Czy oni na tym tracą? Czy mam "wyrzuty sumienia?" Największe rozdarcie czułam mając... dwójkę. A potem zrozumiałam, że to, że się chwilę poczeka to nie koniec świata. Cierpliwość przydaje się w życiu.
Jest też druga strona tego wszystkiego. Oni mają siebie nawzajem. Scena z dziś: jedną ręką gotuje obiad, druga mieszam ciasto dyniowe. Maleńki Franciszek leży na kanapie i patrzy na świat. Patrzę po chwili a koło niego siedzi pierworodny. Głaszcze go po głowie i cicho coś mu szepcze. Patrzę chwilę później a czterolatek delikatnie go przytula i okrywa kocykiem.
Scena z przed może miesiąca. Zbieramy się do szkoły i przedszkola. Jesteśmy spóźnieni. Biegam pakując śniadaniówki, zbierajac ostatnie rzeczy. Chłopcy ubierają się na wiatrołapie. Wchodzę tam by ubrać Józka. Patrzę, A Józinek już prawie gotowy, najstarszy zapina mu kurtkę i mówi:"ubrałem go, bo czasu mało, a on mi podał buty".
Takich sytuacji jest codziennie bardzo dużo. Staramy się nie zrzucać w żaden sposób opieki nad młodszym dzieckiem na starsze. Ale oni sami, w zupełnie naturalny sposób, pomagają sobie nawzajem. Mają ze sobą relacje. I to nie jest tak że tylko ja i mój mąż zaspakajamy ich emocjonalne potrzeby. Bo oni mają jeszcze siebie. To miłość pomnożona, nie podzielona.
Codzienność w wielodzietnej rodzinie. Radości i trudy życia razem z piątką pociech.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Macierzyństwo
Wczoraj mój pierworodny skończył 11 lat. 11 lat mojego macierzyństwa. Impreza urodzinowa (głównie dla rodziny) była w sobotę. Tort, życzenia...
-
W ubiegłą niedzielę byłam zupełnie sama na mszy. Rzadko mam taką okazję, ale tym razem kolejne gorączki spowodowały, że musieliśmy się podzi...
-
Podejrzewałam to już kilka dni wcześniej. 24.04 zrobiłam test. Dwie kreski. Wielka radość. Myśli typu "ojej, półtora roku różnicy, czy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz