niedziela, 10 czerwca 2018

O miłości do dwulatka.


Wybaczcie mi tą ciszę, to po prostu życie pędzi i każdy dzień niesie tyle obfitości, że ciężko o chwilę na pisanie.
Ale dziś chciałabym poruszyć taki temat o kochaniu. O miłości mimo wszystko.
O miłości trudnej, bolącej, ale trwałej.
O miłości do dwulatka.
Wiem jak to zabrzmiało. Pewnie niektórzy się oburzyli myśląc "ale jak to? Przecież dwulatek to takie małe, kochane dziecko". Racja. Jednak dwa lata to etap pierwszego, bardzo mocnego buntu. Etap w którym dziecko zaczyna mieć własne zdanie, jednak emocjonalnie samo sobie z tym nie radzi. Etap w którym chciałoby się wypowiedzieć, jednak często jeszcze nie potrafi wyartykułować potrzeb.
Miałam w swoim życiu już trzech dwulatków, każdy z nich ten czas przechodził inaczej. Aktualnie mam czwartego i on burzy wszelkie moje doświadczenia oraz wyobrażenia.
Mam więc cały zakres emocji związanych z kolejnymi fochami. W pełni akceptuje etap "ja sam" i jestem skłonna cofnąć czynność, by mógł zrobić po swojemu (nawet gdy chodzi o powolne, samodzielne wchodzenie do samochodu, gdy mi się spieszy). Rozumiem momenty, gdy z braku pomysłów, w pełnych emocjonach mój dwulatek wykonuje rzut na ziemię. Naprawdę rozumiem. Ile razy ja bym najchętniej tupnęła nogą.. Ale nie ten wiek Sytuacja z niedawana: wychodzimy z przedszkola po odprowadzaniu dzieci. Niosę fotelik z Franiem. Trzymam za rękę Józia. Ktoś przytrzymuje mi drzwi, żebym mogła wyjść. Puszczam na sekundę Józia, bo się nie przecisne. W tym momencie on rzuca się z wrzaskiem na ziemię. Bo on chciał za rękę. Rozumiem. Spokojnym głosem mówię: Józio przesuń się, zajmujesz przejście. Józek przepełza jakiś metr do przodu i znów wraca do focha. Ok, odczekałam, kilkukrotnie zaproponowałam podanie ręki, przeszło, wstał, poszliśmy dalej. Takich akcji jest sporo w ciągu każdego dnia. Ale to już znam, poprzedni synowie w jego wieku też tak miewali. Rzadziej, owszem, ale jednak. Jest za to coś co przeskoczyć mi trudno. Ryk, wrzask. Godzinę. Dwie. Trzy. Szloch, histeria. Nie pomaga ani holding (przytulanie na siłę, działało u pierworodnego bezbłędnie) ani propozycja przytulenia, ani zmiana tematu. Sam musi przyjść, bo inaczej tylko zaogniam. Chciałabym mu pomóc, ale nie da się pomóc na siłę. Aż mnie boli ten jego trud. To trwa. Zastanawiam się (pierwszy raz w mojej macierzyńskiej karierze) nad zakupem zatyczek do uszu. I słuchawek wyciszających dla Frania, który też musi tego słuchać. Ostatnio przyjechał do mnie pan od kasy fiskalnej. Gdy wreszcie udało mi się usłyszeć jego pukanie i otworzyć, to wręczył mi awizo od listonosza (jego niestety nie usłyszałam). No cóż, bywa. Dodatkowo Józek ma etap "tata" i potrafi krzyczeć godzinę, bo chce by go usypiał tata. No, a co ja zrobię jak tata w dzień pracuje?
Ta sytuacja uczy mnie wychodzenia dalej. Akceptacji tego co bardzo trudne. Odnajdywania własnych granic. Próby trzymania się ich. Kochania pomimo. Oddzielania emocji od miłości. Doceniania dobrych chwil, ale i czerpania z trudnych. Brania głębokiego oddechu. Wychodzenia na moment z pokoju, by ochłonąć.
Jednocześnie nie potrafię się oprzeć myśli, że dla Boga to każdy z nas jest jak taki dwulatek. Z własnymi pomysłami, z emocjami które nas przerastają, z "chce Boże i mi daj". Tyle, że na szczęście Bóg jest wszechmocny i wykazuje się cierpliwościa dużo większą niż ktokolwiek z nas.
Jest za to coś czego od dwulatka można się uczyć. Umiejętność wyrażania uczuć. Zdeterminowanie do działania. Chęć przekraczania siebie. Pokonywania ograniczeń.
Patrzę na mojego wspaniałego, pewnego siebie synka, który przechodzi ciężki etap i staram mu się towarzyszyć mimo wszystko. Mimo, iż wieczorem czuje się jak przemielona przez maszynkę  Żadne moje dziecko nie było aż tak wymagające. I żadne nie nauczyło mnie aż tyle. Nie rozwinęło tak mocno.
Na koniec fragment Słowa z dnia. Idealnie się wpisujący. "Niewielkie bowiem utrapienia nasze obecnego czasu gotują bezmiar chwały przyszłego wieku dla nas, którzy się wpatrujemy nie w to, co widzialne, lecz w to, co niewidzialne. To bowiem, co widzialne, przemija, to zaś, co niewidzialne, trwa wiecznie." 2 kor 4, 17-18
* Żeby nie było. Józek jest wspaniałym dzieckiem. Troskliwym. Opiekuńczym. Coraz więcej mówi, ma już widoczne poczucie humoru, uwielbia czytać książki i wspaniałe buduje z klocków. I potrafi być przeuroczy. Myślę jednak, że wiele mam, gdy przychodzi etap pierwszego buntu zastanawia się "co poszło nie tak". I ten post jest w dużej mierze dla nich. To tylko etap. Minie. Naprawdę.


Macierzyństwo

Wczoraj mój pierworodny skończył 11 lat. 11 lat mojego macierzyństwa. Impreza urodzinowa (głównie dla rodziny) była w sobotę. Tort, życzenia...