niedziela, 28 października 2018

Bilans zysków i strat.


Kilka dni temu ukończyłam 29 lat. Co by nie m
ówić były to ostatnie urodziny z dwójką z przodu, a to skłoniło mnie do pewnych podsumowań...



29 lat to już całkiem spory okres czasu... Podczas tych lat nie przepłynęłam żadnego oceanu, nie zwiedziłam połowy świata, ani nie odkryłam niczego istotnego dla ludzkości. Prawdę mówiąc nie skończyłam nawet studiów. A jednak. Stojąc tu gdzie jestem teraz nie zmieniłabym ani jednego dnia, ani jednej godziny...

Od 9,5 lat jestem żoną wspaniałego mężczyzny z którym idę razem, z którym uwielbiam spędzać czas, który jest zdecydowanie moją drugą połową.
Przez lata naszego małżeństwa urodzilam 5 synów. Oni są naszą radością, a wychowywanie ich najlepszą przygodą i ogromnym wyzwaniem. Jak łatwo policzyć 45 miesięcy swojego 29 letniego życia spędziłam mając pod sercem kolejne życie. Jest to cud nad którego tajemnicą wielokrotnie się zastanawialam i który pewnie nigdy nie przestanie mnie zadziwiać. Mogłam przekazać życie, pozwolić by maluch rósł we mnie, rozwijał się, a potem z moim wysiłkiem przyszedł na ten świat. Kosztowało mnie to wiele tygodni wyrzeczeń, wiele biegów do toalety w trakcie jedzenia, wiele nocnych pobudek na siusiu i jeszcze więcej takich w których kopniaki malucha nie pozwoliły spać. Za każdym razem przybywało mi kilogramów i rozstępów. A jednak uważam, że to niewielkie wyrzeczenia w porównaniu do możliwości wzięcia w ramiona swojego dziecka. I jestem ogromnie wdzięczna Bogu za każdy trud ciąży, gdyż to właśnie dzięki tym trudom namacalnie uczyłam się rezygnować z siebie.
Macierzyństwo to wspaniała nauka bycia dla drugiej osoby. Przez ostatnie 9 lat niewiele było nocy które mogłam przespać bez pobudek. Niewiele dni w których mogłam robić od a do z to na co bym miała ochotę. A jednak każdy dzień przynosił mi moc radości, nowych wyzwań. Pomagał przełamywać sama siebie, rzucać się na głębię. Poznawać swoje granice. I pokonywać je z Bożą pomocą. Wielokrotnie wydawało mi się, że nie dam rady zrobić więcej, lepiej, bardziej,a za chwilę okazywało się, że dałam. Że mogłam. Że przekroczyłam kolejne ograniczenia. 
Co jeszcze w tych 29 latach? Wspólnota. Ostatnich 8 lat na drodze DK to dla mnie nie tylko przemiana serca i nawiązanie prawdziwej, głębokiej relacji z Bogiem, ale również pole służby i dawania innym. To 8 wyjazdów na 15- dniowe rekolekcje oraz (jeśli dobrze liczę) 6 wyjazdów na kilkudniowe. To wielokrotne bycie animatorem, wiele spotkań przygotowujących, wiele nocy zarwanych na robienie prezentacji, przygotowywanie konferencji i tematów grupek. Mnóstwo wieczorów przegadanych i... Przechichranych  we wspaniałym towarzystwie tych, od których wciąż się uczę jak być dobrym człowiekiem. 
I przede wszystkim to (około oczywiście) 58400 minut modlitwy osobistej zwanej namiotem spotkania. Myślę że właśnie te minuty najwięcej zmieniły w moim życiu, miały największy wpływ na moje serce i na to jak żyję.
Ostatnie lata to również sporo bliskich osób, którymi coraz obficiej jestem otoczona. To również kilka utraconych znajomości, kilka rozczarowań, które pewnie były "po coś", trochę łez, dzięki którym jestem silniejsza.
Bardziej przyziemnie...
W tych latach udało mi się założyć firmę produkującą pieluszki wielorazowe dla dzieci (NappiMe  ) i prowadzić ją w tak zwanym "międzyczasie" (już blisko 8 lat  ). Firma to moja odskocznia, która daje mi całkiem niezłą satysfakcję  nauczyłam się też szyc na maszynie oraz tworzyć lale, ale na te ostatnie brakuje mi czasu. Jednak nie poddaje się , wiedząc że dzieci kiedyś podrosną, a lale mogą poczekać  założyłam również bloga i bardzo się cieszę, gdy uda mi się coś na niego napisać (pewnie dlatego, że będąc dzieckiem marzyłam o zostaniu pisarką  )

Tak sobie myślę, że może po ludzku, wg świata, moje życie to "nic specjalnego". Ale ja... Jestem po prostu szczęśliwym człowiekiem 

poniedziałek, 8 października 2018

Migawka.


Odebrałam dzieci. Po drodze w aucie skarżą się na bóle głowy, więc podejrzewając głód proponuje placki z jabłkami. Działać trzeba szybko, bo mamy 40 min do wyjścia na zbiórkę zuchową. Wpadamy do domu. Ja zaczynam robić placki i je smażyć, Franek raczkuje i zagląda w kąty, Józek stoi na kitchenhelperze i pomaga, Ignacy skleja model z kółka modelarskiego, Antek robi lekcje (literka "o" i szlaczki), Szymon rozrysowuje jakieś karteczki do wymyślonej przez siebie gry... W między czasie Antek opowiada historię o chłopcu którego pobili koledzy, a potem dwóch mu nie pomogło, dopiero trzeci... Wyłapuje z treści dzisiejszą Ewangelię i ciągnę znad patelni przypowieść o dobrym samarytaninie. Potem Antek nie może odczytać jakiegoś polecenia w zadaniu domowym, lecz zanim zdążę zareagować pomaga mu Ignacy. Wciągają furę placków (ze 30 ich było co najmniej). Jeden biegnie do toalety, dwulatek zaczyna śpiewac "w góry do Góry". Franuś z fotelika domaga się kolejnego placka, Antek pakuje lekcje do plecaka, Ignacy przebiera się w mundur, Szymon wychodzi na ogródek... Nadążyliście? Ja nie nadążam, ale czuję ogrom wdzięczności...


Dzieci z Bullerbyn.


Kilka słów o tym co w naszym XXI wieku, świecie nastawionym na "ja" i "ego" jest mało popularne. O przyjaźni , o wspólnym wychowywaniu, o wiosce.
Temat nasunął mi się gdy dziś przeglądałam zdjęcia z krótkiego rekolekcyjnego wyjazdu, na którym byli również nasi przyjaciele z czwórką własnych dzieci. Znamy się od lat, z nim od czasów nastoletnich, z nią od ich ślubu. Dzieci rodzą się u nas naprzemiennie, wiek mają zbliżony. Odwiedzamy się, pomagamy sobie, wspieramy się. Spędzamy z sobą czasami całą niedzielę ze wspólnym gotowaniem, spacerami i rozmowami, graniem z dziećmi, sprzeczkami i radościami. Łącznie 9 dzieci, a hałas powiedziałabym "jak co dzień, nie mniej, nie więcej". Bo dzieci są razem, bo mają wspólne sprawy , rozmowy , relacje. Bo my jesteśmy razem i bez problemu ktos z nas może sie zająć obowiązkami, gdy inne z nas dzieci dogląda. Dogląda to dobre słowo, one w większości zajmują się same, szczęśliwe z towarzystwa. 
Taka sytuacja. Ich najstarszy jest zaproszony na urodziny naszego pierworodnego. Więc zgarniamy go ze szkoły (tak się składa że chodzą razem). Jest u nas, słucha się (bo ciocia i wujek mają swój jakiś autorytet), bawi, je. Razem zrobią lekcje, razem pograją w piłkę. Przyjeżdża tato odebrać. Pytam czy wejdzie na kawę. Jasne. Ja idę robić kawę, on bierze naszego najmłodszego na ręce, tak zwyczajnie, naturalnie. Bo jest potrzeba. 
Inna sytuacja. Dziś mam być cały dzień sama z dziećmi do nocy. Zawieźć, odebrać, zawieźć na zbiórkę, odebrać... Ciężko. Dzwonią oni: może wam jutro odwieziemy chłopaków po zbiórce? 
Jakie to mało spotykane w dzisiejszym świecie. Wychodzić do kogoś, dbać o niego, troszczyć się, myśleć też o innych, a nie tylko sobie. Jakie to wspaniałe móc liczyć na wsparcie i ... Móc to wsparcie dawać. 
A dzieci? Jak dzieci z Bullerbyn bawią się razem, spiskują razem, czasem się pokłócą, czasem wybuchną śmiechem. 



Zauważamy od jakiegoś czasu że mamy dookoła siebie coraz więcej takich osób. Z którymi robimy razem, podejmujemy wyzwania, ale i cieszymy się sobą. I uwierzcie mi że naprawdę przy takiej wiosce jest łatwiej. 
Poczucie wsparcia od innych jest bezcenne. Dodaje sił i energii do działania. 
Jeszcze jakiś przykład? Inni przyjaciele. Piątka dzieci, dwójką już duża, ba, jedno dorosłe. Wspólny wyjazd, rekolekcje. Czas dla rodziny. To jasne, że my możemy wziąć ich Franka ze sobą. Albo oni mogą wrócić rowerami wcześniej z którymś z naszych dzieci. Był taki dzień na rekolekcjach. Bostonka u najmłodszego, jestem uziemiona. Marcin podejmuje wyzwanie i jedzie z czwórką na plażę. Ledwie ruszył przychodzą oni: może wam wziąć starszaki na plażę? Mówię że poszli z Marcinem , ale jest sam z całą ferajna. "A to mu pomożemy, znajdziemy go."
Tak po prostu.
Bardzo żałuje że w dzisiejszym świecie to jest tak mało popularne. Kiedyś dzieci chowało się razem, a na drugiego człowieka można było polegać w wielu trudach. Dziś każdy sobie. A jakby tak jednak bardziej wspólnie? Wioskowo? Wspierająco? Dobrze mieć dookoła siebie dobrych ludzi. Tak po prostu.

Macierzyństwo

Wczoraj mój pierworodny skończył 11 lat. 11 lat mojego macierzyństwa. Impreza urodzinowa (głównie dla rodziny) była w sobotę. Tort, życzenia...