sobota, 30 marca 2019

Jedzenie



Wielokrotnie spotkałam się ze zdziwieniem ile jedzenia u nas "schodzi". Spotykałam kogoś na zakupach i słyszałam "Wy to wszystko zjadacie?"
Dziś więc kilka słów o jedzeniu właśnie 
2 chleby dziennie.
Kostka masła bez problemu.
Paczka owsianki na śniadanie.
Minimum 4 l zupy na obiad (rosół gotuję tylko i wyłącznie w 10 litrowym garze. Inne zupy w sumie też).
1,5 kg ziemniaków na obiad. Czasem dwa. 
Lub 5 woreczków ryżu/ kaszy. 
Jak pizza domowe to od razy minimum 2-3 blaszki. Zakładając , że jedli obiad w przedszkolu/szkole i że mam też zupę.
Naleśniki z 4,2 litra ciasta.
Jak na obiad makaron to minimum 750g.
Ser żółty tylko w pół kilogramowych opakowaniach. 
Biały minimum 500g.
Jak jajecznica to z 15 jaj + kilka ugotowanych dla tych którzy jajecznicy nie jadają.
Owoce w kilogramach. Ostatnio kupiłam 6 kg różnych i po dwóch dniach nie było nic.
Blacha ciasta? Jak nie wyliczamy kawałków to potrafi zejść na raz.
Nasze dzieci jedzą chętnie, dużo i wszystko.
Nie wiem co oznacza "niejadek".
Jednak nigdy, NIGDY nie wciskam jedzenia. Nie namawiam, nie nakłaniam, nie zmuszam. Nie przejmuję się zupełnie tym ile kto je.
Każdy dostaje swoją porcję i jak nie zje to jest to jego sprawa. Najprawdopodobniej wtedy któryś brat zje chętnie za niego. Jak nie to talerz zostaje na stole do kolejnego posiłku, bo a nuż jednak dopadnie głód. I często dopada. Za pół godziny lub za dwie godziny. Przegryzek, batoników nie jadamy.
Od małego jedzą sami. Stosujemy tzw BLW. Najpierw jedzenie jest wszędzie, a potem ludzie się dziwią że 14 miesięczniak sam je zupę pomidorową. Łyżeczką.
Czy wybrzydzają? Nie. Czasem czegoś nie lubią. Więc jest tak: u na je się wszystko. Ale skoro wiem, że Ignacy nie lubi ryby w żadnej postaci to dla niego smażę jajko. Żaden to wysiłek, a on jest zadowolony.
Jak Antkowi jest niedobrze po jajecznicy to dostaje jajko gotowane. 
Jak Józef nie lubi brokułów to jego porcję zjada najmłodszy Franuś. A Józio dostaje kiszonego ogórka/ obranego świeżego ogórka czy nawet kukurydze z puszki.
Staramy się jeść zdrowo. Ale bez przesady 
Chleb na zakwasie, głównie ciemny. Owsianki , kasze. Mleka niewiele. Mięsa po porcji na głowę (wyjątkiem są kotleciki dla Józia i Antka, bo uwielbiają  )
Kupnych ciastek w naszej szafce nie ma. Batoników i cukierków też nie. Czekolada bywa czasami. Domowe ciasto co drugi dzień  
Wędliny i kiełbaski tylko ze sprawdzonego źródła. 
Miód w dużych ilościach. Cukier w małych (ostatnio ok kilograma na miesiąc).
Do picia głównie woda. Potem dłuuuuugo nic. Następnie domowe soki/ czasem herbata, w lecie woda z miętą i cytryną.
W tym roku zrobiłam 120 słoików przetworów. Od mamy/ teściowej/ znajomych dostałam w sumie kolejne 20. Ostały się jeszcze dwa 
Domyślam się, ze z biegiem lat te ilości się tylko zwiększą  Ale ja już nie potrafię gotować mało... 

wtorek, 26 marca 2019

Wiosenne porządki.


Miałam w planach trochę odpocząć. Wziąć oddech. Zamknąć działalność i po prostu zająć się życiem. Jednak, jak to bywa, życie wcześniej dopadło mnie 
Nastąpiła kumulacja. Kumulacja wszystkiego.
Wyobraźcie więc sobie, że w naszą codzienność z piątką wdarł się chociażby remont.
Miało być tylko malutkie przemeblowanie. Tylko meble w wykusze pod oknami... No, ale jak meble, to i szafę za jednym zamachem. Hm, a starszakom ciasno u nich w pokoju. Gdyby ich zamienić z Frankiem? Kupić inne łóżko, a ich dać maluchom? O, i wtedy przenieść do nich naszą szafę, a szafę z ich aktualnego pokoju do sypialni... A w sypialni dobrze byłoby zmienić łóżko, bo jest za duże, zagraca przestrzeń...
To może jak już tyle zmieniamy to jeszcze odmalować? Chociaż z dwa pokoje?

I tak to właśnie 3 tygodnie spędziliśmy wypakowując szafy, przebierając ubrania i zabawki (Czy wasze dzieci też mają mix wszystkiego w KAŻDYM pudełku?)
Przenosząc szafy, łóżka.... Odsyłając nieudane zakupy meblowe i kończąc, jak zwykle, w dużej mierze na zakupach w Ikei.
W pewien piątek wieczorem przypomniałam mężow,i że w następnym tygodniu mają być panowie z częścią mebli na wymiar. "W takim razie jutro malujemy" odpowiedział mój małżonek. Malujemy oznaczało przygotować pokoje, zalepić dziury, wyszlifować i pomalować. Marcin zaczął o 7, a skończył o 19 
Dzieci dzielnie mu pomagały, a ja starałam się nie narzekać na wszechobecny bałagan podsycany przez wałki malarskie, pędzle oraz, oczywiście , najmłodszego członka rodziny. (Który to postanowił wdepnąć w pokrywkę od farby. Brudną  )
Na szczęście po pracowitych 3 tygodniach remont powoli odchodzi w zapomnienie. Wszyscy są zadowoleni ze zmian bo "teraz nareszcie wiemy gdzie co jest" jak to stwierdził pierworodny. Idąc za ciosem porządków rzuciłam się w dalszy wir prac domowych. Pierwszy raz w życiu wyczyściłam fugę w łazience (już zdążyliśmy zapomnieć , że była jasno szara ;D ). Mój mąż za to wymył wszystkie okna ( a mamy ich 10 , w tym dwa tarasowe). Została już tylko kuchnia, antresola, pomieszczenie gospodarcze i meble na dole.... 
Żeby nie było zbyt łatwo stałym towarzyszem prac była jelitówka. Pierwsza tura skończyła się dwa tygodnie temu, druga tura zaczęła 4 dni temu Pocieszam się tym, że sezon wirusowy na szczęście dobiega końca. Bo przecież my nie chorujemy ani ciężko, ani dużo. Nas po prostu jest sporo i każdy wirus ciągnie się i ciągnie...
Zupełnie dodatkowo, by nie było zbyt nudno , w tym samym czasie, mieliśmy półtora dniową akcje pod tytułem "zmiana auta". W poniedziałek wystawiliśmy ogłoszenie, we wtorek rano zadzwonili chętni, we wtorek wieczorem zostało sprzedane i tego samego wieczoru zaczeliśmy szukać czegoś dla nas. 20 minut później byliśmy umówieni na poranne oglądanie busa pod Wrocławiem, a w środę w południe wracaliśmy już nowym nabytkiem. Takie rzeczy tylko w ścisłej współpracy z Bożą Łaską 
I tak oto własnie mija dzień za dniem. Czas jest wzbogacony oczywiście dużą ilością przestrzeni rodzinnej, wspólnym układaniem puzzli, spacerami, rozmowami, wypadami na czekoladę (to ja z pierworodnym) lub na zakupy budowlane (to mąż z Szymkiem).
Jest po prostu dobrze. Gwarno, radośnie, z dużym zmęczeniem, z co piątkowymi drogami krzyżowymi i zbiorczym czytaniem książeczki na Wielki Post (kilka dni na raz, bo wciąż nam ucieka). Idziemy do przodu. A Święta coraz bliżej 

poniedziałek, 11 marca 2019

Wielki Post, wielki trud.

Środa popielcowa zastała mnie w połowie remontu (zamiana pokoi dziecięcych, mebli, malowanie...) , w końcówce jelitówki u dwójki i w jakieś takiej ogólnej rozsypce. Na środową mszę poszłam z najstarszą dwójką, i mimo, iż miałam bardzo spokojną mszę to ciężko było mi się skupić. W sercu poczułam ogromną chęć na zmiany, ale sama nie mogłam się przebić przez mur wewnątrz siebie. Poczucie odległości Boga, mojej małości... W sercu jedyne zdanie "Panie Jezu Ty działaj. Ty. Ja sama nie mogę..."
I On działa. Robi cuda. W piątek byliśmy całą rodziną na drodze krzyżowej. Dzieci cudownie ozdrowiały. I ta droga krzyżowa, mimo iż z piątką obok (a tak naprawdę jednym u nogi, drugim na rękach) była dużym umocnieniem. Coś powolutku pęka w środku mojego twardego serca.
W sobotę ruszyliśmy na dzień skupienia. A tam konferencja i ważne słowa. Dla mnie, perfekcjonistki bardzo ważne. "pamiętaj, nie jesteś ideałem. Mało tego, jesteś cholernie daleko od ideału. I tak ma być. Masz wzrastać. Ale Bóg Cię kocha własnie taką jaką jesteś."
Zapisałam sobie to w pamięci. Dobrze wiedzieć, że nie jestem ideałem i nie mam nim być. Nie muszę sobie stawiać wyimaginowanych poprzeczek i być z siebie niezadowoloną.
Tak bardzo przydało mi się to dnia następnego, gdy mogłam sobie powtarzać "nie musisz być też idealną animatorką kręgu. Nie jesteś i nie musisz być". I to chyba dało dużo.. A krąg był budujący...
W co teraz uderzyć mógł zły? Finanse... Tak. Pewna decyzja , błędna, trochę nas kosztuje. I w związku z tym ciężko podjąć inne decyzje. Zrzucić kajdany tego co nas ogranicza i ...stracić. Co robi Jezus? Stawia mi na drodze fantastyczną osobę, która zupełnie "przypadkiem" dzieli się swoim świadectwem rezygnacji z czegoś co było bardzo kosztowne, po to, by postawić Pana Boga na pierwszym miejscu. Bo czuła zagrożenie duchowe. Wow! Pan Bóg jest wielki, tą historią dodał mi odwagi.
Ale mamy wielki post, nie może być lekko. Więc gdy zły zobaczył , że jego zakusy się nie powiodły uderzył z innej strony. Uderzył w lęki głęboko w sercu. "Nie masz wciąż studiów, powinnaś je zrobić, a co jeśli Marcinowi się coś stanie?" usłyszałam od ważnej dla mnie osoby. Na szczęście zanim lęk wdarł się głębiej przypomniały mi się słowa z niedzielnego kazania, cytat z ojca Dolindo "jeśli będziesz przy moim grobie to zapukaj. A ja Ci odpowiem ufaj Bogu."
I tak właśnie sobie walczę. W tym poście. Zły próbuje z każdej strony, a ja wiem, że jestem zbyt słaba by sama zwyciężyć. Więc nawet nie próbuje tylko mówię "Jezu Ty się tym zajmij".


Są tez konkrety. Postanowienia. Usunęłam fb z telefonu. A jak łapię telefon do ręki (bo najwygodniej coś podczytać na telefonie karmiąc malucha) to odpalam aplikację Pismo Święte. I czytam, czytam, czytam. List do Rzymian aktualnie. Mam nadzieję, że to Słowo pracuje w głębi serca...
Co jeszcze? Za radą świętego Josemaría Escrivá odchodzę od stołu z jakimś drobnym umartwieniem. A to kanapka bez ketchupu, a to kawa zwykła , zamiast karmelowej.. Kostka czekolady zamiast całej tabliczki, chleb z serem, za którym nie przepadam... Takie ćwiczenie woli...
I jeszcze postanowienie: przez czas postu nie kupię nic dla siebie, a zaoszczędzone pieniądzę rozdam. I jakoś zaskakująco łatwo mi idzie... 
Mój pierworodny za to odstawił komiksy, postanowił czytać w tym czasie tylko książki. Bo w tych postanowieniach ważne jest by popatrzeć czego nam potrzeba, co nas zmieni, co nas ogranicza...Wychodzić z błota i iść, iść za Jezusem. Walczyć o bycie lepszym. Nie idealnym, lecz świętym.
Dobrego Postu Wam życzę, walczenia o Boga, o czas dla Niego, o zaufanie Jemu.

Macierzyństwo

Wczoraj mój pierworodny skończył 11 lat. 11 lat mojego macierzyństwa. Impreza urodzinowa (głównie dla rodziny) była w sobotę. Tort, życzenia...