wtorek, 26 marca 2019

Wiosenne porządki.


Miałam w planach trochę odpocząć. Wziąć oddech. Zamknąć działalność i po prostu zająć się życiem. Jednak, jak to bywa, życie wcześniej dopadło mnie 
Nastąpiła kumulacja. Kumulacja wszystkiego.
Wyobraźcie więc sobie, że w naszą codzienność z piątką wdarł się chociażby remont.
Miało być tylko malutkie przemeblowanie. Tylko meble w wykusze pod oknami... No, ale jak meble, to i szafę za jednym zamachem. Hm, a starszakom ciasno u nich w pokoju. Gdyby ich zamienić z Frankiem? Kupić inne łóżko, a ich dać maluchom? O, i wtedy przenieść do nich naszą szafę, a szafę z ich aktualnego pokoju do sypialni... A w sypialni dobrze byłoby zmienić łóżko, bo jest za duże, zagraca przestrzeń...
To może jak już tyle zmieniamy to jeszcze odmalować? Chociaż z dwa pokoje?

I tak to właśnie 3 tygodnie spędziliśmy wypakowując szafy, przebierając ubrania i zabawki (Czy wasze dzieci też mają mix wszystkiego w KAŻDYM pudełku?)
Przenosząc szafy, łóżka.... Odsyłając nieudane zakupy meblowe i kończąc, jak zwykle, w dużej mierze na zakupach w Ikei.
W pewien piątek wieczorem przypomniałam mężow,i że w następnym tygodniu mają być panowie z częścią mebli na wymiar. "W takim razie jutro malujemy" odpowiedział mój małżonek. Malujemy oznaczało przygotować pokoje, zalepić dziury, wyszlifować i pomalować. Marcin zaczął o 7, a skończył o 19 
Dzieci dzielnie mu pomagały, a ja starałam się nie narzekać na wszechobecny bałagan podsycany przez wałki malarskie, pędzle oraz, oczywiście , najmłodszego członka rodziny. (Który to postanowił wdepnąć w pokrywkę od farby. Brudną  )
Na szczęście po pracowitych 3 tygodniach remont powoli odchodzi w zapomnienie. Wszyscy są zadowoleni ze zmian bo "teraz nareszcie wiemy gdzie co jest" jak to stwierdził pierworodny. Idąc za ciosem porządków rzuciłam się w dalszy wir prac domowych. Pierwszy raz w życiu wyczyściłam fugę w łazience (już zdążyliśmy zapomnieć , że była jasno szara ;D ). Mój mąż za to wymył wszystkie okna ( a mamy ich 10 , w tym dwa tarasowe). Została już tylko kuchnia, antresola, pomieszczenie gospodarcze i meble na dole.... 
Żeby nie było zbyt łatwo stałym towarzyszem prac była jelitówka. Pierwsza tura skończyła się dwa tygodnie temu, druga tura zaczęła 4 dni temu Pocieszam się tym, że sezon wirusowy na szczęście dobiega końca. Bo przecież my nie chorujemy ani ciężko, ani dużo. Nas po prostu jest sporo i każdy wirus ciągnie się i ciągnie...
Zupełnie dodatkowo, by nie było zbyt nudno , w tym samym czasie, mieliśmy półtora dniową akcje pod tytułem "zmiana auta". W poniedziałek wystawiliśmy ogłoszenie, we wtorek rano zadzwonili chętni, we wtorek wieczorem zostało sprzedane i tego samego wieczoru zaczeliśmy szukać czegoś dla nas. 20 minut później byliśmy umówieni na poranne oglądanie busa pod Wrocławiem, a w środę w południe wracaliśmy już nowym nabytkiem. Takie rzeczy tylko w ścisłej współpracy z Bożą Łaską 
I tak oto własnie mija dzień za dniem. Czas jest wzbogacony oczywiście dużą ilością przestrzeni rodzinnej, wspólnym układaniem puzzli, spacerami, rozmowami, wypadami na czekoladę (to ja z pierworodnym) lub na zakupy budowlane (to mąż z Szymkiem).
Jest po prostu dobrze. Gwarno, radośnie, z dużym zmęczeniem, z co piątkowymi drogami krzyżowymi i zbiorczym czytaniem książeczki na Wielki Post (kilka dni na raz, bo wciąż nam ucieka). Idziemy do przodu. A Święta coraz bliżej 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Macierzyństwo

Wczoraj mój pierworodny skończył 11 lat. 11 lat mojego macierzyństwa. Impreza urodzinowa (głównie dla rodziny) była w sobotę. Tort, życzenia...