sobota, 16 lutego 2019

Zmiany, zmiany, zmiany...

"Nadeszła wiosna, świergocą ptaki (...)"
Ups, to dopiero połowa lutego. Jednak w naszym mieście dziś 15 stopni. Wyciągnęliśmy lżejsze kurtki, a mnie się włączają wiosenne porządki. Jest mi jakoś lekko na duszy...
Od wczoraj ważę przynajmniej kilka setek kilogramów mniej.
Bo od wczoraj nie jesteśmy już właścicielami marki pieluszkowej.
Po ponad 7 latach pora była na kolejny krok. Wiele osób mnie pyta: nie żal Ci? Przecież to prawie jak wasze dziecko.
Więc odpowiadam : nie żal. Nie do końca zgadzam się w porównanie z dzieckiem  bo to tylko firma, marka. Bo to wprawdzie wiele lat pracy i serca , ale z drugiej strony właśnie coś przemijalnego. A jak ktoś się bardzo upiera na porównanie do dziecka to mogę odpowiedzieć tak: dzieci trzeba umieć puścić w świat 

Dlaczego puściliśmy w świat tyle lat pracy? Bo na modlitwie coraz częściej mi to przychodziło do głowy. Bo Pan Bóg powolutku, krok po kroku, prowadził mnie do tej decyzji. Bo słyszałam w sobie "puść to, zostaw. Mam dla Ciebie teraz inny, lepszy plan".
Bałam się. Długo się bałam. Bo zostaniemy bez jednego źródła dochodu, bo nie będę miała bezpieczeństwa pod tytułem "przecież też pracuję", bo co powie świat. Ale Bóg jest dobry i zabierał te lęki.
Najpierw chciałam po prostu zamknąć działalnośc. Jednak szkoda mi było... I tu pojawiła się osobą, z zewnątrz, znajoma z internetu, która SAMA napisała "jak nie masz czasu to sprzedaj markę". Sprzedaj? To tak można? Ale jak? Gdzie? Za ile? Czy to się opłaci? Czy ktoś kupi? A jeszcze VAT, a jeszcze podatek, a może lepiej nie?
Wychodzenie ze strefy komfortu nie jest łatwe. Jednak głos w sercu był donośny  po jednej modlitwie po prostu siadłam i napisałam ofertę. Po kolejnej wrzuciłam "na próbę" w jedno jedyne miejsce w internecie. Po godzinie miałam juz kilka zapytań. Pierwsze od osoby która się zdecydowała... Całość potrwała 2-3 tygodnie. I już.
Co czuje? Jestem szczęśliwa. Bo wiem, że poszła w dobre ręce, że będzie rozwijana, że kolejna osoba włoży w nią serce. Że moje lata wysiłków nie poszły na darmo. Czuje się też wolna. Czuje, że nie będę musiała wyrywać czasu rodzinie, mówić synowi "poczytamy później bo muszę paczkę zapakować", "nie wyjdziemy teraz bo będzie kurier" etc. Mam ogrom radości i wdzięczności w sobie. Czuje się obdarowana, przeprowadzona przez ten czas "za rękę".
Co dalej? Jeszcze tylko kilka formalności, które głównie spadają na mojego męża i...nic. Nie planuję. Chce być bardziej tu i teraz, mieć więcej czasu i energii dla rodziny, więcej momentów na czytanie książek, na pisanie bloga, na robienie lal, na spacery, na modlitwę, na bycie dla innych. Na życie.
To nie jest tak, że firma ograniczała mnie całkowicie. Że była czymś złym. Nie. Była dobrem, była potrzebna naszej rodzinie w danym czasie. A ten czas właśnie się zakończył.
Mam takie poczucie, że warto podejmować trudne, niepopularne decyzję. Iść pod prąd. Zgodnie z własnym sumieniem.
*Zdjęcie z synem numer dwa, jeden z efektów firmowej pracy 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Macierzyństwo

Wczoraj mój pierworodny skończył 11 lat. 11 lat mojego macierzyństwa. Impreza urodzinowa (głównie dla rodziny) była w sobotę. Tort, życzenia...