piątek, 18 stycznia 2019

Randka.

Długo się wahałam czy pisać na ten temat. Czy wklejać ten post... Zaryzykuję.
Cała Polska ostatnio żyje tragedią w Gdańsku i kwestią WOŚP. Zupełnie nie rozumiem dlaczego tyle osób łączy te dwie sprawy. Zginął człowiek. To zawsze jest tragedią. Akurat podczas finału WOŚP. Ale mogło się to zdarzyć w zupełnie innym miejscu.. Nie chcę pisać na ten temat. Nie dlatego, że nie mam swojego zdania. Lecz dlatego, że w internecie jest już napisane chyba wszystko w tej sprawie i odmienione przez wszelkie przypadki... W związku z tym chcę wam opowiedzieć coś innego...
Dwa dni temu mieliśmy miesięcznice ślubu. W związku z tym, że mamy w tym roku 10 rocznicę, mój mąż zaproponował, byśmy co miesiąc świętowali i wychodzili na randkę. Jest to możliwe, gdyż nasz najmłodszy bez większych problemów odnajduje się pod opieką babć/dziadków/cioć. Poza tym wieczorem i tak śpi.
Więc wyszliśmy. Sami. Pierwszy raz od blisko 3 lat, zupełnie sami, bez nikogo pod pachą.  Na łyżwy... Jeździłam po raz pierwszy od ..10 lat. Bo zawsze ciąża/noworodek.. Było cudownie. Fantastycznie. Po godzinie jazdy zmęczeni wsiedliśmy do auta. Mąż zaproponował ciasto. Ale późno, wokół żadnej kawiarnii. Może jednak lepiej coś zjeść, napić się soku? Zjechaliśmy do KFC. Przed wejściem podszedł do nas bezdomny. Z zasady nie dajemy pieniędzy na ulicy, ale nigdy nie odmawiamy jedzenia. Zaprosiliśmy go na kolację. Gdy mój mąż zamawiał posiłek, ja próbowałam przekonać pana, by wszedł do środka. Nie udało mi się. "Wie Pani ja chleje, ja tu żebrze, i tak mnie wywalą, ja tylko proszę o coś do jedzenia". Zjedliśmy razem na zewnątrz. Przy okazji okazało się, że pan ma ropiejącą nogę. Zadzwoniłam do domu brata Alberta chociaż "ja mam wilczy bilet na 3 miesiące, nie będą mnie chcieli". Dowiedziałam się, że warto podjechać do szpitala. I że przyjmą go potem, znają go oczywiście. Ale nie może pić.
Był wstawiony. Owszem. Ale chciał spróbować. Może ten ból nogi, może głód, coś sprawiło, że w tym momencie był gotowy, by wrócić.
W szpitalu obsłużono nas bardzo szybko... Wręcz wyjątkowo  Trochę przepychanek gdzie mamy się udać, próba scedowania na innych, ale zaparłam się, że nie wyjdziemy bez opatrzenia nogi. Niektórzy lekarze patrzyli z uśmiechem, inni pokpiwali. Gdy mój mąż zaniósł plecak bezdomnego do zabiegowego usłyszał "jak się pan tak przejął to może weźmie pan tego bezdomnego do domu, co?" . Odpowiedział "Do domu nie, ale na ulicy nie zostawię. Już dzwoniliśmy do domu brata Alberta, czekam tylko aż pan mu najpierw pomoże z nogą".
W czasie opatrywania mój mąż odwiózł mnie do domu, bo Franek mógł się już budzić na jedzenie. I wrócił, by odwieźć bezdomnego tam gdzie obiecaliśmy. "A przyjmą mnie? Naprawdę? Ale jak ja tam dotrę?... Zawieziecie mnie?" Pewnie.
Dla mnie ta sytuacja to... oczywistość. Nie pierwsza i , mam nadzieje, że nie ostatnia...
Nasza randka była wyjątkowa...
Nie chciałam o tym tu pisać.. Napisałam, bo to jest moje zdanie na temat, który aktualnie toczy się po kraju... Zamiast dyskutować, przerzucać się argumentami, rób dobro. Tam gdzie jesteś. W tym momencie. Zamiast nienawiści, fali hejtu. Nie wspieraj czego nie popierasz. Nie obrzucaj błotem drugiego. Czyń dobrze. Kochaj. Zostaw świat choć odrobinę lepszym niż go zastałeś.

*Zdjęcie z łyżew, robione mężem 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Macierzyństwo

Wczoraj mój pierworodny skończył 11 lat. 11 lat mojego macierzyństwa. Impreza urodzinowa (głównie dla rodziny) była w sobotę. Tort, życzenia...