poniedziałek, 31 grudnia 2018

Stary Rok, Nowy Rok.



Ostatni dzień roku. Spływają do mnie miłe życzenia od znajomych i rodziny, ludzie świętują, czekają na północ...
Uświadomiłam sobie dziś, że jestem gdzieś zupełnie z boku. Dzisiejszy dzień jest dla mnie po prostu kolejnym czasem danym i...zadanym. Bym przekraczała siebie. Bym podnosiła się po kolejnym upadku. Bym dawała dobro. W tle słyszę już pierwsze fajerwerki, lecz moje myśli krążą wokół zupełnie innych spraw.
Część mojego serca jest z przyjaciółką, która dziś w szpitalu czeka na przywitanie małej Marysi (już lada chwila...)... A ja czekam z nią. Wiele myśli krąży wokół Francia, który ostatnie dni miał gorączkę ponad 40 stopni i który wreszcie wraca do zdrowia. Przeżyłam ogrom stresu, niepokoju... Jedyne co mnie ratowało i pomagało zachować spokój to sznurkiem odmawiane Zdrowaś Maryjo, przeplatane z aktami strzelistymi, oraz kilka osób, które wręcz były ze mną na gorącej linii. Podpowiadały, modliły się, przesyłały dobre słowa. Mam w sobie ogrom wdzięczności wobec tej sytuacji, która znów pokazała mi, ze nie jestem sama. I że Pan Bóg często przychodzi w drugim człowieku...
Część mnie wspomina dzisiejszy dzień, który w większości spędziliśmy na robieniu makiety torowej. Wszyscy. Było to duże wyzwanie wymagające cierpliwości, wyrozumiałości, odpuszczania (nie musi być idealnie powtarzałam sobie w duchu). Przed nami jeszcze pewnie kilka dni spędzonych nad tym projektem i mimo iż, jest to wymagające, to jednak daje dużo radości. 
Kilka myśli biegnie do męża, który usypia jeszcze dwójkę na górze. Powoli planuje nasz wieczór, który pewnie nie będzie się wiele różnił od pozostałych, a jednak, dla mnie będzie wyjątkowy, bo z nim. 
A gdzieś zupełnie w dal staram się zrzucić myśli o tym co niepoukładane, co trzeba jeszcze posprzątać, pozmieniać. Przyjdzie czas i na nie, teraz pora na oddech.
Ten dzień, tak dobry, pełen ciepła, nie jest dla mnie zupełnie przełomowy. Nie mam żadnych nowych postanowień. Nie robię dziś podsumowań i nie planuję. Chcę po prostu , jak co dzień, być wdzięczna za czas, który dostałam. Za ludzi, których Pan Bóg stawia na mojej drodze. Za ciasto, które podrzucił teść, a upiekła teściowa. Za rozmowę telefoniczną z przyjaciółką. Za ciepłą herbatę, którą podsunął mi rano mąż. Za pyszną pizzę, którą dziś zrobiłam, i która zniknęła w mgnieniu oka. Za sukienkę, która dziś przyszła i która będzie idealna na roczek Frania. Za szydełkowego królika, którego moja kolejna przyjaciółka wydziergała dla najmłodszego na urodziny. Za to, że zaraz będę mogła w spokoju iść na modlitwę i przytulić się do Jezusa. 
Jeśli miałabym czegokolwiek życzyć to życzę Wam i sobie, byśmy każdy dzień potrafili przeżyć jakby był ostatnim. Nie tylko ostatnim w roku, ale ostatnim tu na ziemi..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Macierzyństwo

Wczoraj mój pierworodny skończył 11 lat. 11 lat mojego macierzyństwa. Impreza urodzinowa (głównie dla rodziny) była w sobotę. Tort, życzenia...