środa, 7 lutego 2018

O tym co dla mnie w wielodzietności jest najtrudniejsze.


Lubię swoje życie. Kocham męża i dzieci. Jestem matką wielodzietną z powołania i wyboru. Jednak pewne kwestie i sytuacje są dla mnie dużym wyzwaniem. Oto mój mały, prywatny ranking trudów wielodzietności.

1. Niewyspanie. 
Tak, od tego należy zacząć. Brak snu bardzo utrudnia życie, mocno wpływa na to w jakich barwach widzę dzień, jaki mam nastrój i ile sił.
Nocne pobudki do noworodka/ ząbkującego półtoraroczniaka czy rozgorączkowanego kilkulatka to jedno. Pobudka poranna to drugie.
Nasze dzieci wcześnie chodzą spać i wcześnie wstają. Dopóki to "wcześnie" zaczyna się w okolicy godziny 6.00 to nie ma problemu. Bywają jednak dni gdy któryś wstanie o..4. albo o 5. I uznając, że przecież jest rano budzi innych. Cóż, w te dni mam zdecydowanie mniej cierpliwości. Ostatni poniedziałek rozpoczęłam o 5.20, a przecież w nocy kilka razy karmiłam Frania. W weekend zaś byłam chora, więc osłabiony organizm nie był zbyt wypoczęty. Gdy już staliśmy w drzwiach, zebrani do wyjścia odezwałam się do Ignacego "Czy musisz wszystkich budzić tak wcześnie? Ja naprawdę jestem zmęczona po takim poranku". Na to odezwał się Szymon "a, to już wiem czemu dziś tak nerwowo". 

2. Choroby.
Nie mam wątpliwości, że drugie miejsce w rankingu należy do wszelkich choróbsk. Nie chorujemy poważnie. Nasze dzieci brały antybiotyki średnio 1-2 razy w życiu. Jednak przeziębienia, jelitówki, katary, choroby dziecięce- bywają oczywiście. Jak złapie jeden, to ledwie skończy, a już ktoś następny jest chory. I tak zaczęliśmy maraton na początku grudnia (wcześniej była w sumie tylko ospa) i nieskończenie dalej w nim tkwimy. Dni gdy jesteśmy wszyscy zdrowi było w tym czasie naprawdę niewiele. Nie jest źle. Najstarszy na przykład nie choruje w ogóle. A Ci co chorują dosyć szybko dochodzą do siebie. Ale skończyć jakoś nie możemy. Jest to zwyczajnie męczące i ograniczające funkcjonowanie. Ostatnio z uporem maniaka sprawdzam im czoła, czy aby któryś nie ma znów temperatury  A od początku grudnia ciągle sobie powtarzam "byle do wiosny" 

3. Skarpetki.
Ten punkt was pewnie zdziwi.
Niby drobiazg. Ale w naszym domu ponoć ja jedna wiem, która para jest czyja. I ja jedna próbuje te skarpetki poparować. A jest ich mnóstwo. Pierwszego dnia po powrocie M. do pracy (po około porodowej przerwie) zabrałam się za parowanie. Nazbierało się 1/3 dużej torby z Ikei. Poszło dosyć sprawnie, ale gdy zerknęłam na zegarek okazało się, ze upłynęła mi na tym składaniu godzina . Każdego wieczora trafia do naszego kosza na pranie 6 par skarpet. W dodatku, nie wiedzieć czemu, duża część wypranych nie posiada pary. Czasami zastanawiam się czy nasza pralka nie żywi się aby właśnie skarpetkami  no nie lubię, tak po prostu, po ludzku, nie lubię składania skarpetek w tej ilości 

W ogólnym rozrachunku to wszystko jest mało ważne. Świetnie zdaje sobie z tego sprawę i dziękuję Bogu za to, że ten trud to po prostu moja zwykła codzienność. Myślę też, że te trudniejsze kwestie i sytuacje pozwalają mi lepiej wzrastać, bo wymagają ode mnie wspięcia się na wyżyny, sięgania dalej.
A jak jest w innych wielodzietnych rodzinach? 

poniedziałek, 5 lutego 2018

Nieidealność


Dzisiejszy świat uważa, że w życiu wszystko może i powinno być idealne. Reklamy/ gazety pokazują idealne kobiety w pełnym makijażu i o nienagannej figurze. W filmach domy i mieszkania są piękne, zadbane i zaprojektowane w każdym szczególe.
Idealne wakacje, idealna praca, idealne macierzyństwo.
Jest to wielkie kłamstwo. Nikt z nas nie jest i NIE MUSI być idealny.
Kolejne dzieci uczą mnie właśnie tej prawdy.
Przyzwyczaiłam się już, że nawet jak zrobimy remont i na pierwszy rzut oka dom będzie "idealny" to dzieci szybko pobrudzą ściany, zarysują podłogę, obiją meble. Kiedy kupiłam sobie laptopa to po dwóch dniach któryś syn zarysował mi mocno obudowę. Niechcący oczywiście. Jak dostałam wymarzoną, skórzaną torebkę na urodziny to zadrapał mi ją kot. Takich przykładów było mnóstwo. Zbity ekran w telefonie, zaczepione rzepem rajstopy, oblana nowa bluzka, dziura w ścianie, bo syn chciał coś przywiesić.. Kiedyś się tym przejmowałam, denerwowałam. Od dłuższego czasu raczej się z tego śmieję. To taka nauka, że nie ma być idealnie. Nie potrzebujemy idealnych rzeczy, nie musimy otaczać się idealnymi przedmiotami. I sami też wcale nie mamy być idealni. Po 5 ciążach trudno nie mieć rozstępów i kilku kilogramów na plusie. Po nieprzespanej nocy ciężko zachować stoicki spokój przy jakiejś kłótni między dziećmi. Każdy z nas ma prawo być zmęczonym, mieć gorszy dzień. To ważne by pozwolić sobie na te emocje. Dopuścić je do siebie. 
Wiele mam, zwłaszcza młodych, mówi, że nie daje rady. A jednocześnie nie pozwala sobie na to, by odpuścić w jakichś dziedzinach. Nic się nie stanie, gdy nie pójdziemy raz na spacer, zjemy obiad z mrożonki lub pójdziemy spać gdy dookoła wszędzie będą rozsypane klocki. Nikt od nas nie wymaga idealności. Nie jesteśmy robotami.
Myślę, że dla moich dzieci to też ważna lekcja. To, że zdarzy mi się zdenerwować pokazuje im, że każdy (oni także) ma prawo do emocji. Od tego czy nigdy nie podniosę głosu ważniejsze jest to czy będę potrafiła przeprosić. 
Nie chodzi o to, by nie dążyć w górę. Chodzi o to, by przyjąć, że wciąż jesteśmy w drodze na szczyt, zaakceptować to i iść dalej, do przodu.

poniedziałek, 29 stycznia 2018

O miłości.

Każdy człowiek jest inny. To trochę wyświechtane stwierdzenie ma w sobie bardzo dużo prawdy. Nie ma dwóch takich samych osób, nawet bliźniaki różnią się od siebie  Każdy z nas inaczej odbiera świat, ma inne potrzeby, inne emocje. Przy naszych dzieciach łatwo o tym pamiętać. Z jednej strony chłopcy są do siebie bardzo podobni, z drugiej każdy z nich jest zupełnie wyjątkowy. I ma zupełnie inny język miłości.
Muszę więc pamiętać, że słowa "kocham Cię" to nie jest jedyny sposób wyrażania miłości. Nie jest to nawet sposób najważniejszy.
Więc gdy proponuje im wspólne wyjście to właśnie oznacza "kocham".
Gdy gotuję ulubioną zupę to też znaczy "kocham". (Ciasto, babeczki, kanapki... U nas każdy lubi dobrze zjeść  )
I gdy przytulam, łaskoczę, wygłupiam się to także znaczy "kocham".
I jeśli zauważę smutną minę, i znajdę chwilę, by wypytać skąd się wzięła, to też znaczy "kocham".
Gdy powiem miłe słowo, docenię, to także znaczy "kocham".
Gdy przygotuję mały prezent, drobiazg, niespodziankę to także oznacza "kocham".
Gdy wezmę na ręce, choć nie mam siły, przeczytam kolejna bajkę, choć najchętniej poszłabym spać, spytam jak się udał trening, choć może są pilniejsze sprawy, to też będzie znaczyło "kocham".
Gdy będę potrafiła przeprosić oraz przebaczyć to też znaczy właśnie to, "kocham"..
Z drugiej strony...
Gdy wchodzę do kuchni i widzę przygotowane śniadanie/ zapakowaną zmywarkę, to wiem, że jestem kochana.
Gdy spieszę się rano, a chłopcy sami z siebie ubiorą Józka to wiem, że jestem kochana.
Gdy słyszę "jak Ci minął dzień" i widzę szczere zainteresowanie, to też wiem, że jestem kochana.
Gdy dostanę kolejny rysunek, ktoś zaproponuje kolejną partię Uno, ktoś zaśpiewa dla mnie piosenkę, albo zamilknie, bo boli mnie głowa- to wszystko da mi poczucie bycia kochaną.
I gdy po całym dniu, po uspaniu dzieci, w ciszy, dostanę pod nos gorącą herbatę, to też będzie znaczyło, że jestem kochana.
Jest tyle form miłości. I tyle sposobów by ją wyrazić...



sobota, 27 stycznia 2018

Wspólnota.

Wydaje mi się, że droga prowadząca do świętości jest wymagająca. Patrząc na życiorysy świętych widzę, że budowanie relacji z Bogiem wymaga czasu, chęci, zapraszania Go do każdego kawałka życia.
Od początku małżeństwa wiedzieliśmy, że to nie będzie dla nas łatwe, że potrzebne nam jest wsparcie. Wspólnota. Inne osoby, które także wierzą, które zmagają się z podobnymi problemami. Inne małżeństwa, rodziny. Rok po ślubie trafiliśmy do Domowego Kościoła, odnogi Ruchu Światło Życie.
Domowy Kościół założył ojciec Franciszek Blachnicki- Boży kapłan wyprzedzający swoją epokę. Widział on potrzebę wsparcia dla małżeństw, miejsca dla nich.
Jak to wygląda?
Jesteśmy w tzw. kręgach. Każdy krąg ma od 4 do 7 małżeństw. Spotykamy się raz w miesiącu, w swoich domach. Rozmawiamy, modlimy się i formujemy.
Ktoś spyta: ale raz w miesiącu? Jaki jest sens?
Tak! Właśnie tak stosunkowo rzadko, gdyż formacja w Domowym Kościele przede wszystkim odbywa się w rodzinie. Codziennie. Mamy zobowiązania, które ja nazywam raczej przywilejami, kierunkowskazami przybliżającymi nas, małżonków, do siebie nawzajem i do Boga.
Codzienna modlitwa osobista. To właśnie moja rozmowa z przyjacielem. Mój akumulator :) Sposób by faktycznie być w relacji z Jezusem. Chwila by się zatrzymać i pobyć z Nim. Posłuchać co chce nam powiedzieć.
Codzienna modlitwa małżeńska. Nasz wspólny czas z Bogiem. Budowanie jedności małżeńskiej, rozważanie woli Bożej dla nas. Przypominanie o sakramencie małżeństwa, w którym jest z nami Bóg! Zauważyliśmy taką prawidłowośc: dbanie o modlitwę małżeńską to przybliżanie się do siebie nawzajem. Zaniedbanie modlitwy zaś to pewność, że będzie trudniej nam się porozumieć.
Codzienna modlitwa rodzinna czyli pokazywanie naszym dzieciom, że Bóg jest dla nas ważny. Przekazywanie im wiary, od maleńkości. To także moment by pokazać naszym dzieciom, że każdy dzień jest darem, za który warto dziękować. Jest to również moment by przeprosić i przebaczyć.
Dialog małżeński. Co miesięczna rozmowa małżeńska do której zapraszamy Pana Boga. Czas by powiedzieć sobie to co dobre oraz poruszyć to co trudne. Godzina czy dwie na wyjątkową małżeńską randkę, we troje ja, współmażonek i Bóg. Sposób na rozeznanie woli Bożej dla nas.
Reguła życia. Postanowienie wynikające z dialogu, wspólne lub każdego z nas z osobna. Sposób na pracę nad sobą.
Regularne czytanie Pisma Świętego, bo by mieć relacje z Bogiem trzeba Go poznawać.
Rekolekcje, minimum raz na dwa lata. Najlepiej 16 dniowe. Oaza na nabranie wody. Czas na to, by poczuć czym jest życie we wspólnocie, by móc codziennie być na Euchartystii, posłuchać konferencji, zobaczyć świadectwa innych małżeństw oraz... pobyć z dziećmi! Tak. Jest na rekolekcjach punkt zwany "czas dla rodziny" z którego korzystamy z radością :)
I tak na spotkaniach kręgu podsumowujemy naszą całomiesięczną pracę. Opowiadamy sobie o naszych trudach i radościach. Wspieramy się. Zresztą my, po prawie 8 wspólnych, kręgowych latach świetnie wiemy, że zawsze możemy na sobie polegać. Niezależnie czy potrzebujemy modlitwy, popchniecia do działania czy pomocy w remoncie/ przeprowadzce ;)



Brat to skarb: krótka historyjka o relacjach.

Impreza urodzinowa syna najbardziej środkowego. Rozmowa schodzi na wierszyki z okazji dnia babci.
Ja: Szymek chcesz powiedzieć wierszyk dla babci?
Szymek: Za chwilę..
Myślę sobie, że potrzebuje większego wsparcia więc mówię: Jak chcesz to chodź do mnie na kolanka.
Szymon ruszył w moim kierunku, ale usiadł na krześle obok najstarszego brata. Złapał go za rękę. Mocno.
I dopiero wtedy, wciąż ściskając jego dłoń, powiedział babci wiersz.
Mały gest, a tyle mówi o ich relacji...

O szarości


Jestem na co dzień z dziećmi. Jak to się mówi "siedzę" w domu. 
Oczywiście siedzę umownie, bo akurat usiąść to nie bardzo mam kiedy ;) (choć kawę ciepłą i przy stole pijam ;) ). 
Codziennie "to samo". Mniej więcej podobny plan, rytm dnia, wstać, nakarmić, pomóc ubrać, zawieźć do szkoły, ogarnąć maluchy, zakupy, obiad, sprzątanie, potem wspólne popołudnia, zajęcia, lekcje, w między czasie prowadzenie firmy. I tak z mniejszymi bądź większymi różnicami płynie 9 rok.
Ktoś by powiedział nuda, albo brak sensu. Łatwo się zapędzić w takie myślenie. Co z tego, że pozamiatam po raz kolejny? Co z tego że przewinę, odpowiem na milionowe pytanie, spokojnie przetrwam burzę emocji i płaczu półtora roczniaka? Co dzień to samo. Po co?
A jednak. Każde moje działanie, każda decyzja, każda reakcja to wybór. Wybór między swoim egoizmem, a rezygnacją z siebie dla innych. Wybór między dobrem, a złem. Między pomocą z miłością, a złością i niechęcią. Między wysłuchaniem, a odganianiem się od dziecka jak od natrętnej muchy. Każdy mój uczynek, najmniejszy, zrobiony z Miłością to okazanie Miłości Bogu. To uczynek dla Niego. Moje bycie w domu można przeżyć albo z frustracja albo z pokojem serca i poczuciem sensu. Kiedyś jeden kapłan powiedział mi że to taka "mistyka zamiatania miotłą" i gdy tracę sens oraz siły to przypominam sobie o tej mistyce codzienności.
W życiu nie ma szarości, to my ludzie próbując usprawiedliwić siebie chcemy by te szarości istniały. Ale tak na prawdę jest białe i czarne, dobre i złe. Każdy najmniejszy uczynek może mnie przybliżyć do Boga. Nie muszę być idealną. Wystarczy że będę kochać.


czwartek, 25 stycznia 2018

O szarości.

Jestem na co dzień z dziećmi. Jak to się mówi "siedzę" w domu. Oczywiście siedzę umownie, bo akurat usiąść to nie bardzo mam kiedy  (choć kawę ciepłą i przy stole pijam  ). Codziennie "to samo". Mniej więcej podobny plan, rytm dnia, wstać, nakarmić, pomóc ubrać, zawieźć do szkoły, ogarnąć maluchy, zakupy, obiad, sprzątanie, potem wspólne popołudnia, zajęcia, lekcje, w między czasie prowadzenie firmy. I tak z mniejszymi bądź większymi różnicami płynie 9 rok.
Ktoś by powiedział nuda, albo brak sensu. Łatwo się zapędzić w takie myślenie. Co z tego, że pozamiatam po raz kolejny? Co z tego że przewinę, odpowiem na milionowe pytanie, spokojnie przetrwam burzę emocji i płaczu półtora roczniaka? Co dzień to samo. Po co?
A jednak. Każde moje działanie, każda decyzja, każda reakcja to wybór. Wybór między swoim egoizmem, a rezygnacją z siebie dla innych. Wybór między dobrem, a złem. Między pomocą z miłością, a złością i niechęcią. Między wysłuchaniem, a odganianiem się od dziecka jak od natrętnej muchy. Każdy mój uczynek, najmniejszy, zrobiony z Miłością to okazanie Miłości Bogu. To uczynek dla Niego. Moje bycie w domu można przeżyć albo z frustracja albo z pokojem serca i poczuciem sensu. Kiedyś jeden kapłan powiedział mi że to taka "mistyka zamiatania miotłą" i gdy tracę sens oraz siły to przypominam sobie o tej mistyce codzienności. 




W życiu nie ma szarości, to my ludzie próbując usprawiedliwić siebie chcemy by te szarości istniały. Ale tak na prawdę jest białe i czarne, dobre i złe. Każdy najmniejszy uczynek może mnie przybliżyć do Boga. Nie muszę być idealną. Wystarczy że będę kochać. 

środa, 17 stycznia 2018

O stereotypach

Temat trudny. Wracający jak bumerang.
Stereotypy. O wielodzietnych, o kolejnych dzieciach, i w końcu o matce polce wielodzietnej.
Rodzina wielodzietna jest bardziej na świeczniku. Jest bardziej widoczna, rzuca się w oczy. Pamiętam jak po urodzeniu trzeciego dziecka długo miałam zwyczaj sprawdzania czy dzieci aby na pewno mają czyste ubrania i spodnie bez dziur. Obawiałam się komentarzy. Ale wiecie jak często chłopcy dziurawią spodnie? To jest niekończąca się historia :) zdarzało mi się dopiero na pikniku/ spacerze odkryć, że na kolanie zrobiło się znowu przetarcie :) i mieć wyrzuty sumienia. Dziś wiem, że choćbym miała dzieci ubrane w najdroższe ubrania to i tak znajdą się osoby mówiące o tym, że skazujemy dzieci na biedę. Już mnie to tak nie rusza, bo wiem, że to nie jest prawda. I że dzieciom dużo bardziej potrzebne jest nasze zainteresowanie i czas razem niż laptop, iPad i konsola do gier.
Teraz częściej słyszę komentarze o 500+. Idziemy sobie spacerkiem po parku i słyszę jak jedna pani mówi do drugiej "o, narobili dzieci dla 500+." Albo "patrz ile muszą dostawać". Najczęściej po prostu się uśmiecham, choć moja teściowa nie zdzierżyła kiedyś i odparowała jednemu panu że też może mieć więcej dzieci jak ma ochotę. Prawda jest taka, że sam program bardzo pomógł wielu rodzinom, nasze dzieci dzięki niemu chodzą do prywatnego przedszkola i szkoły. Ale nie da się za to utrzymać tylu osób :)
Kolejne komentarze dotyczą niestety "rozmnażania bez opamiętania". Są smutne , co tu kryć. Nikogo nie powinno obchodzić to dlaczego mamy tyle dzieci. My akurat mamy dzieci wymodlone, ale jeśli ktoś przyjmuje dziecko nieplanowane to postępuje pięknie i odpowiedzialnie. A takie komentarze ranią. U nas często zdarza się jeszcze pytanie o to czy chcieliśmy córkę. Gdyby była córka to kochalibyśmy ją równie mocno co synów. Ale decydując się na dziecko nie wskazujemy Panu Bogu, która płeć byłaby bardziej pożądana. Ufamy, że On najlepiej wie kto jest potrzebny w naszej rodzinie :)
Na koniec zostawiłam sobie stereotyp matki Polki wielodzietnej. Często słyszę: "Ty masz piątkę dzieci? Nie wyglądasz."
Nie wiem jak więc powinna wyglądać matka trojki, czwórki, piątki? Znam dużo takich kobiet, zdecydowana większość z nich jest zadbana i dobrze ubrana :)
Ja sama na co dzień chodzę w spódniczkach/ sukienkach, a w mojej szafie nie ma wyciągniętego dresu. Nie maluje się w ogóle za to chętnie zakładam kolczyki i lubię mieć kolorowe paznokcie jeśli tylko czas pozwoli. Dodatkowo (co pewnie jest po prostu genetyczne) dość szybko wracam do swojej wagi sprzed ciąży :) a zmarszczki mam głównie od śmiechu :) ostatnio ubieram się rano w łazience, wychodzę i słyszę od mojego czterolatka "no, bardzo ładnie wyglądasz dobrze, tylko wróć założyć kolczyki jeszcze" :)
A wy z jakimi stereotypami spotykacie się na co dzień?

sobota, 13 stycznia 2018

Rozdarcie? czyli o dzieleniu się sobą.

Piątka dzieci.
Noworodek na piersi, je co półtorej godziny, a najlepiej mu na rękach u mamy.
Półtoraroczniak z dużymi potrzebami. Ma być tu i teraz, bo przecież to taki wiek.
Czterolatek: mamo a poczytasz, mamo a podasz, mamo pomóż..
Sześciolatek: pogramy w uno? Zjadłbym.. a wiesz że w przedszkolu? Poleżysz ze mną?
Ośmiolatek: a dzisiaj w szkole.. mamo wiesz, że ja...? Poczytamy razem? Pomożesz mi w tym zadaniu? Mogę jechać z tobą? Pogadamy?
Doba nadal ma 24h. Jak to zrobić by być dla nich, dla każdego z nich?
Bywa trudno, co tu kryć. Ale staramy się. Oboje.
Zdarza sie, że mówię : Ignacy poczekaj, Antek dokończ co mówiłeś, dobra Ignaś teraz Ty, Szymuś Ty za chwilę.
Bywa, że usypiam czterolatka z noworodkiem u piersi. Zdarza się, że odmawiam piątej gry, układania klocków w tym momencie, bo obiad, bo pranie, bo muszę wziąć oddech.
Wiem, że dla niektórych to nie do przyjęcia.
Ale.. bywa że siedzę z nimi wszystkimi na sobie/obok i czytamy godzinami. Bywa, że gramy w planszówki pół dnia i nie brakuje nam osób do jakiejś gry. Bo jest nas dużo. I jest wesoło, jest razem, jest gwarnie.
Bywa, że jadę na zakupy z jednym dzieckiem. Starszym. By pogadać tylko z nim. Lub pobyć tylko z nim.
Czy oni na tym tracą? Czy mam "wyrzuty sumienia?" Największe rozdarcie czułam mając... dwójkę. A potem zrozumiałam, że to, że się chwilę poczeka to nie koniec świata. Cierpliwość przydaje się w życiu.
Jest też druga strona tego wszystkiego. Oni mają siebie nawzajem. Scena z dziś: jedną ręką gotuje obiad, druga mieszam ciasto dyniowe. Maleńki Franciszek leży na kanapie i patrzy na świat. Patrzę po chwili a koło niego siedzi pierworodny. Głaszcze go po głowie i cicho coś mu szepcze. Patrzę chwilę później a czterolatek delikatnie go przytula i okrywa kocykiem.
Scena z przed może miesiąca. Zbieramy się do szkoły i przedszkola. Jesteśmy spóźnieni. Biegam pakując śniadaniówki, zbierajac ostatnie rzeczy. Chłopcy ubierają się na wiatrołapie. Wchodzę tam by ubrać Józka. Patrzę, A Józinek już prawie gotowy, najstarszy zapina mu kurtkę i mówi:"ubrałem go, bo czasu mało, a on mi podał buty".
Takich sytuacji jest codziennie bardzo dużo. Staramy się nie zrzucać w żaden sposób opieki nad młodszym dzieckiem na starsze. Ale oni sami, w zupełnie naturalny sposób, pomagają sobie nawzajem. Mają ze sobą relacje. I to nie jest tak że tylko ja i mój mąż zaspakajamy ich emocjonalne potrzeby. Bo oni mają jeszcze siebie. To miłość pomnożona, nie podzielona.



Rozdarcie?

Piątka dzieci.
Noworodek na piersi, je co półtorej godziny, a najlepiej mu na rękach u mamy.
Półtoraroczniak z dużymi potrzebami. Ma być tu i teraz, bo przecież to taki wiek.
Czterolatek: mamo a poczytasz, mamo a podasz, mamo pomóż..
Sześciolatek: pogramy w uno? Zjadłbym.. a wiesz że w przedszkolu? Poleżysz ze mną?
Ośmiolatek: a dzisiaj w szkole.. mamo wiesz, że ja...? Poczytamy razem? Pomożesz mi w tym zadaniu? Mogę jechać z tobą? Pogadamy?
Doba nadal ma 24h. Jak to zrobić by być dla nich, dla każdego z nich?
Bywa trudno, co tu kryć. Ale staramy się. Oboje.
Zdarza sie, że mówię : Ignacy poczekaj, Antek dokończ co mówiłeś, dobra Ignaś teraz Ty, Szymuś Ty za chwilę.
Bywa, że usypiam czterolatka z noworodkiem u piersi. Zdarza się, że odmawiam piątej gry, układania klocków w tym momencie, bo obiad, bo pranie, bo muszę wziąć oddech.
Wiem, że dla niektórych to nie do przyjęcia.
Ale.. bywa że siedzę z nimi wszystkimi na sobie/obok i czytamy godzinami. Bywa, że gramy w planszówki pół dnia i nie brakuje nam osób do jakiejś gry. Bo jest nas dużo. I jest wesoło, jest razem, jest gwarnie.
Bywa, że jadę na zakupy z jednym dzieckiem. Starszym. By pogadać tylko z nim. Lub pobyć tylko z nim.
Czy oni na tym tracą? Czy mam "wyrzuty sumienia?" Największe rozdarcie czułam mając... dwójkę. A potem zrozumiałam, że to, że się chwilę poczeka to nie koniec świata. Cierpliwość przydaje się w życiu.
Jest też druga strona tego wszystkiego. Oni mają siebie nawzajem. Scena z dziś: jedną ręką gotuje obiad, druga mieszam ciasto dyniowe. Maleńki Franciszek leży na kanapie i patrzy na świat. Patrzę po chwili a koło niego siedzi pierworodny. Głaszcze go po głowie i cicho coś mu szepcze. Patrzę chwilę później a czterolatek delikatnie go przytula i okrywa kocykiem.
Scena z przed może miesiąca. Zbieramy się do szkoły i przedszkola. Jesteśmy spóźnieni. Biegam pakując śniadaniówki, zbierajac ostatnie rzeczy. Chłopcy ubierają się na wiatrołapie. Wchodzę tam by ubrać Józka. Patrzę, A Józinek już prawie gotowy, najstarszy zapina mu kurtkę i mówi:"ubrałem go, bo czasu mało, a on mi podał buty".
Takich sytuacji jest codziennie bardzo dużo. Staramy się nie zrzucać w żaden sposób opieki nad młodszym dzieckiem na starsze. Ale oni sami, w zupełnie naturalny sposób, pomagają sobie nawzajem. Mają ze sobą relacje. I to nie jest tak że tylko ja i mój mąż zaspakajamy ich emocjonalne potrzeby. Bo oni mają jeszcze siebie. To miłość pomnożona, nie podzielona.

sobota, 6 stycznia 2018

Kilka słów o nas.

Mam 28 lat i jestem mamą pięciu synów. O tym jest ten blog. O naszej codzienności, zmaganiach.
Dziś kilka słów więcej o mnie, a tak naprawdę o nas.
Przede wszystkim jestem żoną, wspaniałego mężczyzny. Znamy się od 14 roku życia, razem dzialaliśmy w harcerstwie, w tym samym czasie prowadziliśmy swoje drużyny w ZHR, w tym samym szczepie. Od 16 roku życia zaczęliśmy patrzeć na siebie inaczej. W głębi serca byłam pewna, że to ten mężczyzna, na całe życie. 
Ślub wzięliśmy w wieku 20 lat, i od tego momentu idziemy razem przez życie. Wiedząc, że nie jesteśmy sami, że z nami jest Bóg, który zsyła morze łask w sakramencie małżeństwa.
Mieliśmy pół świata przeciwko sobie, tak szybki ślub nie zachwycał. Ale wiemy, że to było najlepsze co mogło nas spotkać. Wspólna droga.
Od początku wiedzieliśmy, że potrzebna nam wspólnota, po roku trafiliśmy do Domowego Kościoła. Szybko przeszliśmy podstawową formację i zaczęliśmy posługiwać, głównie jako animatorzy na rekolekcjach. W między czasie przychodziły na świat kolejne dzieci....
Jak to jest z tymi dziećmi? Częste pytanie. Mało kto potrafi przyjąć, że to odpowiedź na pragnienia jakie wlewa Bóg. Że nasze dzieci są chciane, wyczekane, wymodlone. Że przed kolejnymi poczęciami rozważamy naszą sytuację, zanim powiemy "jesteśmy gotowi". I Bóg cierpliwie na tą naszą gotowość czeka. 
Widzimy, że nie jesteśmy sami. Że Jezus idzie z nami i troszczy się o swoje dzieci, o nas. Mieliśmy nie jedną sytuację, która o tym świadczy. Mój mąż ma świetną pracę, jest programistą, godziwie zarabia, ale też nie siedzi po godzinach. Weekendy i popołudnia spędza z nami. Ale to praca wymodlona, praca która przyszła po dużo gorszej. Praca, którą dostał dzięki swojemu zaangażowaniu, i dzięki przede wszystkim Bogu. Ja prowadze swoją działalnośc gospodarczą. Mogę pracować z domu, być z dziećmi i robić to co lubię. 
Zaczynaliśmy biednie- dwoje studentów. Ale Pan Bóg prowadzi nasze życie tak, że niczego nie brakuje nam, ani dzieciom. Wiem, że nasza otwartość na Jego wole, nasze zaufanie to furtka dla Jego łaski. 
Czy zawsze jest łatwo? nie, oczywiście, że nie. Nasze powołanie wymaga od nas codziennej uwagi, zaangażowania, odpowiedzialności. Spędzamy z dzięcmi bardzo dużo czasu, dbamy o to by chodziły do dobrych przedszkoli i szkół, jeżdzimy na wycieczki, wakacje. Lubimy być razem. Ale przede wszystkim staramy się im pokazać Boga, życie wiarą. Wpoić wartości. Co oni potem zrobią, co wybiorą? Zobaczymy. Dzieci nie są dla nas, są tylko na chwilę, a potem idą swoją drogą. Mogę tylko ufać, że nasi chłopcy wiedzą że mogą na nas liczyć. Że nie ma rozdarcia między naszymi poglądami a postępowaniem. Że nasze wartości są i będą dalej im równie bliskie.
Czy mamy pomoc? Na codzień nie. Od kilku miesięcy raz w tygodniu przyjeżdża moja mama by mi trochę pomóć w sprzątaniu lub odebrać dzieci ze szkoły. Ale zdecydowanie od zawsze radzimy sobie sami. Nie mamy opiekunki, nie wykorzystujemy dziadków. Nasze dzieci wychowujemy my. Czy się da? oczywiście. Mimo, że doba ma 24 h. Ilość miłości jaka jest w naszym domu myślę że wystarcza dla naszej gromadki :)
Czy żałujemy? Nie. To niełatwa droga, która wymaga. Ale dzięki niej wzrastamy. Jesteśmy ze sobą coraz bliżej. Rozumiemy się, budujemy naszą jedność każdego dnia. Wyrzeczenia pomagają, by nie stać w miejscu. By wstać z kanapy jak mówił papież Franciszek.

Macierzyństwo

Wczoraj mój pierworodny skończył 11 lat. 11 lat mojego macierzyństwa. Impreza urodzinowa (głównie dla rodziny) była w sobotę. Tort, życzenia...