środa, 7 lutego 2018

O tym co dla mnie w wielodzietności jest najtrudniejsze.


Lubię swoje życie. Kocham męża i dzieci. Jestem matką wielodzietną z powołania i wyboru. Jednak pewne kwestie i sytuacje są dla mnie dużym wyzwaniem. Oto mój mały, prywatny ranking trudów wielodzietności.

1. Niewyspanie. 
Tak, od tego należy zacząć. Brak snu bardzo utrudnia życie, mocno wpływa na to w jakich barwach widzę dzień, jaki mam nastrój i ile sił.
Nocne pobudki do noworodka/ ząbkującego półtoraroczniaka czy rozgorączkowanego kilkulatka to jedno. Pobudka poranna to drugie.
Nasze dzieci wcześnie chodzą spać i wcześnie wstają. Dopóki to "wcześnie" zaczyna się w okolicy godziny 6.00 to nie ma problemu. Bywają jednak dni gdy któryś wstanie o..4. albo o 5. I uznając, że przecież jest rano budzi innych. Cóż, w te dni mam zdecydowanie mniej cierpliwości. Ostatni poniedziałek rozpoczęłam o 5.20, a przecież w nocy kilka razy karmiłam Frania. W weekend zaś byłam chora, więc osłabiony organizm nie był zbyt wypoczęty. Gdy już staliśmy w drzwiach, zebrani do wyjścia odezwałam się do Ignacego "Czy musisz wszystkich budzić tak wcześnie? Ja naprawdę jestem zmęczona po takim poranku". Na to odezwał się Szymon "a, to już wiem czemu dziś tak nerwowo". 

2. Choroby.
Nie mam wątpliwości, że drugie miejsce w rankingu należy do wszelkich choróbsk. Nie chorujemy poważnie. Nasze dzieci brały antybiotyki średnio 1-2 razy w życiu. Jednak przeziębienia, jelitówki, katary, choroby dziecięce- bywają oczywiście. Jak złapie jeden, to ledwie skończy, a już ktoś następny jest chory. I tak zaczęliśmy maraton na początku grudnia (wcześniej była w sumie tylko ospa) i nieskończenie dalej w nim tkwimy. Dni gdy jesteśmy wszyscy zdrowi było w tym czasie naprawdę niewiele. Nie jest źle. Najstarszy na przykład nie choruje w ogóle. A Ci co chorują dosyć szybko dochodzą do siebie. Ale skończyć jakoś nie możemy. Jest to zwyczajnie męczące i ograniczające funkcjonowanie. Ostatnio z uporem maniaka sprawdzam im czoła, czy aby któryś nie ma znów temperatury  A od początku grudnia ciągle sobie powtarzam "byle do wiosny" 

3. Skarpetki.
Ten punkt was pewnie zdziwi.
Niby drobiazg. Ale w naszym domu ponoć ja jedna wiem, która para jest czyja. I ja jedna próbuje te skarpetki poparować. A jest ich mnóstwo. Pierwszego dnia po powrocie M. do pracy (po około porodowej przerwie) zabrałam się za parowanie. Nazbierało się 1/3 dużej torby z Ikei. Poszło dosyć sprawnie, ale gdy zerknęłam na zegarek okazało się, ze upłynęła mi na tym składaniu godzina . Każdego wieczora trafia do naszego kosza na pranie 6 par skarpet. W dodatku, nie wiedzieć czemu, duża część wypranych nie posiada pary. Czasami zastanawiam się czy nasza pralka nie żywi się aby właśnie skarpetkami  no nie lubię, tak po prostu, po ludzku, nie lubię składania skarpetek w tej ilości 

W ogólnym rozrachunku to wszystko jest mało ważne. Świetnie zdaje sobie z tego sprawę i dziękuję Bogu za to, że ten trud to po prostu moja zwykła codzienność. Myślę też, że te trudniejsze kwestie i sytuacje pozwalają mi lepiej wzrastać, bo wymagają ode mnie wspięcia się na wyżyny, sięgania dalej.
A jak jest w innych wielodzietnych rodzinach? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Macierzyństwo

Wczoraj mój pierworodny skończył 11 lat. 11 lat mojego macierzyństwa. Impreza urodzinowa (głównie dla rodziny) była w sobotę. Tort, życzenia...