sobota, 18 listopada 2017

O spotkaniu z Przyjacielem.

Są takie dni, gdy wkrada się w moje życie melancholia. Gdy coś przygniata mnie w środku, budzi się tęsknota, niezadowolenie z siebie.
Jesień, pochmurno, wieje wiatr, a we mnie mnóstwo ciążowych hormonów- to sprzyja tym chwilom "beznadziei".
Tak było i wczoraj. Moje poczucie własnej wartości poleciało na łeb na szyję. Józik z gorączką, ja całe dnie w domu. Nadeszły myśli o tym, że moje życie od wielu lat to pasmo przewijania, karmienia, bujania, przytulania, prania, gotowania, zamiatania, wycierania, noszenia toreb z zakupami. Inni robią kariery, inni "coś" znaczą. A ja? Matka polka, kura domowa. I jakoś w takich momentach zupełnie nie przemawia do mnie to, że przecież od lat prowadzę firmę, ani to, że dużo posługujemy, jesteśmy we wspólnocie a ja znajduje czas na różne hobby. Czarna chmura przesłania mi po prostu zdrowy rozsądek.
Na takie chwile nie pomaga ani pyszna herbata, ani kawa, czekolada czy ciasto, szczerze mówiąc nic "co ludzkie" nie jest w stanie ugasić tego we mnie.
Ale mam jeden sprawdzony sposób. Spotkanie z Przyjacielem. Rozmowa z Bogiem.


20 minut medytacji opartej na Słowie Bożym. Otucha, pokój, nawet wtedy, gdy obiektywnie wydaje mi się, że niewiele z tego czasu wyniosłam. A jednak- kończę modlitwę i widzę jakby jaśniej, jakby inaczej. Wiem, że to moja droga.
Wczoraj również zasiadłam, by porozmawiać z Jezusem. I przeczytałam:
"Kto będzie się starał zachować swoje życie, straci je; a kto je straci, zachowa je." Łk 17, 33
Czy trzeba mi lepszego pocieszenia? Większego ukojenia? Mocniejszego zapewnienia o tym, że moja codzienność to wspaniała droga, by nie zachowywać swojego życia, ale spalać się dla innych?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Macierzyństwo

Wczoraj mój pierworodny skończył 11 lat. 11 lat mojego macierzyństwa. Impreza urodzinowa (głównie dla rodziny) była w sobotę. Tort, życzenia...