czwartek, 30 listopada 2017

Piąta ciąża.

Podejrzewałam to już kilka dni wcześniej.
24.04 zrobiłam test. Dwie kreski. Wielka radość. Myśli typu "ojej, półtora roku różnicy, czy damy radę?" zgoniłam w kąt.  Stwierdziłam, że martwienie się na zapas nic nie da.
Chciałam wykrzyczeć całemu światu, że będziemy mieć dziecko. Radość. Nie do końca zrozumiana przez część rodziny i otoczenia. Bo jak można pragnąć piątego dziecka? i to z tak małą różnicą? Trochę zawodu, trochę poczucia jakby świat uważał, że piąte jest mniej wartościowe niż pierwsze czy drugie. A potem radość chłopców, pytania "ale naprawdę? Nie żartujecie? ale super!".
To wszystko było już całkiem dawno temu. Aktualnie kończę 36 tydzień ciąży. Za tydzień maluch będzie już donoszony. Kompletnie nie wiem kiedy to minęło. Zatrzymałam się na etapie tego testu ciążowego. Codzienność, bieg, nawał zajęć i obowiązków sprawiło, że sam czas ciąży przeleciał mi przez palce. Maluch w brzuchu też jakoś nie daje o sobie pamiętać. Rusza się niewiele, jakby delikatnie, jakby nie chciał przeszkadzać. 
Jestem nieprzygotowana. Ubranka wciąż nieodebrane od znajomych (oprócz kilku sztuk). Torba do szpitala nie spakowana, nie kupione pampersy na pierwsze dni, ani kosmetyki. Przewijaka brak, kołyska schowana na antresoli. Jakby ciągle było jeszcze dużo czasu.
I  jestem też gotowa. Czekam każdego dnia na ten moment w którym przytulę nowe życie. W kącie stoi nowy fotelik, bo stary już przeterminowany. Chusty czekają na półce by nosić. Przyjaciółka pożyczyła mi kombinezon i zrobiła uroczą czapeczkę na szydełku. Zwiedziłam oddział w szpitalu, który jest najbliżej nas. Wyciągam dziś z szafki liście malin do picia. Umówiłam się z położną na wizytę by ustalić plan porodu. W nocy budzę się i cieszę, gdy czuję jakieś skurcze. Bo każdy przybliża nas do SPOTKANIA.
Z jednej strony codzienność gna i człowiek zapomina, że to już, zaraz. Z drugiej cała nasza rodzina jest w gotowości, każdy z nas wie. I choćby maluch przyszedł na świat dziś niczego by mu nie brakowało. Zastałby dom otwarty, pełen miłości, niecierpliwie oczekujący kolejnego członka rodziny.
Usypiałam wczoraj Szymka. Nagle odwraca się do mnie i mówi "Może ja pogłaszczę brzuszek to mnie brat kopnie?. "Próbuj". Głaszcze, głaszcze, czeka. Nachyla się do brzucha i szepcze "Cicho, to ja Szymon, Twój brat. Cześć, ja tu jestem i czekam".
No więc czekamy. Zupełnie inaczej niż za pierwszym razem, jakże jednak bardziej świadomie i niecierpliwie. A, że przed nami Adwent to ten czas oczekiwania ma jeszcze inny wymiar. I jest tym bardziej niezwykły.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Macierzyństwo

Wczoraj mój pierworodny skończył 11 lat. 11 lat mojego macierzyństwa. Impreza urodzinowa (głównie dla rodziny) była w sobotę. Tort, życzenia...